Historia świeża, bo sprzed tygodnia z hakiem. 9 marca. Babski wieczór. Katowice. Do stolicy Górnego Śląska przywiodła Was (Ciebie i Twą ''Towarzyszkę od zawsze'') chęć ukulturalnienia się. No dobra...była to przyczyna drugiego rzędu. Pierwsze skrzypce miał tu bowiem, niemal dosłownie, zagrać On.
Sławek, bo o nim mowa zaczarował cię od pierwszego wejrzenio-usłyszenia. Szpiegowskie media społecznościowe, które najwidoczniej wiedzą czego ci w życiu trzeba, naświetliły mocno jego postać. Już wtedy wiedziałaś, że jeden z jego koncertów musi być twój!
I stało się! Kilka dni później, miałaś już zaklepane miejsce w dwunastym rzędzie (bliższe bowiem groziły zawałem serca). A wszystko to za sprawą twojej ''Towarzyszki doli i niedoli''. To dzięki Niej liczba amantów do odhaczenia kurczy się w zastraszająco szybkim tempie. Informacja o październikowym Mikołaju to również Jej sprawka.
Na kilka dni przed koncertem uświadamiasz sobie, że 9 marca wypada w... poniedziałek. Menadżer to ewidentnie alkoholik lub zwyczajna trąba. Kręcenie nosem mija ci jednak szybko. Czas zacząć przecież szykować odzienie wierzchnie na sławkowy-wieczór.
***
Poniedziałek w toku. Dzisiaj nadzwyczaj szybko mówisz. Tłumaczysz ułamki. Zawiązujesz buty pierwszakom. Zapominasz o potrzebach fizjologicznych. Swoich - żeby nie było. Równie szybko przemieszczasz się. Sprawy wszelkiej maści (w tym zakup pierwszego od pól dekady biletu autobusowego) załatwiasz tempie błyskawicy. Pani w kiosku pewnie do tej chwili, nie wie co się stało. Po, niemal dosłownym, wyłamaniu drzwi wejściowych do domu i napadzie na kuchnię, spożywasz trzy posiłki jednocześnie. Zaległy, właściwy i na potem.
Popołudniowe zajęcia poprzekładałaś gdzie tylko się dało, z wigilią włącznie. Pozostało zatem jedynie ogarnięcie siebie. Prysznic, rutyna. Makijaż jednak - gościnnie. Tak, że do końca wieczoru facjata pozostaje w szoku. A gdy tylko kreacja ląduje na ciele, nie pozostaje nic innego, jak tylko wio na autobus.
Na przystanku jesteś dwie minuty przed czasem. Zbierasz pospiesznie język z ziemi, w końcu tyle teraz się mówi o wszędobylskich zarazkach. Dojazd kosztował cię zaledwie dyszkę, zapewniona była też miła atmosfera w podróży i brak stresu przy parkowaniu. Jednak trasa jaka jest do pokonania po wyjściu z niego i tak sprawia, że przypominają ci się wszystkie poznane dotąd przekleństwa. Po przebiegnięciu pół-maratonu, znalazłyście w końcu ziemię obiecaną.
Pomimo odległości od sceny, miejsca okazują się zacne. Lokujecie się zatem wygodnie, wyostrzacie wzrok, aby gotów był na TEN widok. Sam koncert wspaniały. Chwilami się wzruszasz. Kilka razy słychać też twój bezwstydny śmiech. Ciarki na ciele przez jego głos - niemal stale. Im dalej w las, tym emocje chcą sięgnąć zenitu. Zdajesz sobie sprawę, że to już ostatnie kawałki. Potem już tylko odbiór nagrody głównej - zdjęcie z amantem. Kolekcja powiększy się i to jak, ho ho. O całe dwa metry dwa centymetry. W tej jednak chwili, mikrofon wymierza w ciebie swój prawy sierpowy. Sławek informuje, że niestety nie może zrobić sobie z tobą słit foci...
Korona-psikusie, ty draniu!
P.S. Wygrałeś bitwę. Ale nie wojnę...