sobota, 19 listopada 2022

Panie Bareja, robota jest! Absurdalnie o absurdach.

Nie sądziłeś, że kiedyś to przyznasz ale życie w irracjonalnych okolicznościach ma też swoje zalety. Nie bez powodu tak cenisz sobie Bareję i jego Alternatywy 4, w twoim mniemaniu majstersztyk. Perypetie mieszkańców pozostających pod opieką niejakiego Anioła mimo, że w zasadzie wielokrotnie tragiczne, oburzające, nie mające za wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, wywoływały często u widza gromki śmiech. To niewątpliwy dowód na to że hipoteza o tym, iż życie w nienormalnym otoczeniu, w czasach postawionych na głowie ma też swoje pozytywne oblicze. Korzyścią płynącą z przebywania w szeroko pojętym absurdzie jest niewątpliwie brak nudy oraz rozwijanie kreatywności w podejściu do czynności codziennych oraz nadawanie sprawom trywialnym, nowego nietuzinkowego charakteru. Dzięki temu, jakby nie patrzeć człowiek ma możliwość rozwoju, a schodząc tu na ziemską planszę, o rozwój właśnie chodzi.

Co wspólnego ma świętej pamięci mistrz Stanisław, egzystencja w obecnych czasach i czemu to wszystko wywołuje w tobie tęsknotę? Spieszysz z wyjaśnieniem, a odpowiedź jest krótka: kowitioza. To jak długo trwała i ile hektolitrów absurdu przyszło w tym czasie wypić, wiemy wszyscy. Irytacja miesza się z nostalgią, dziwny stan. Ale do rzeczy, dwa lata temu…

Jak zwykle wybierasz się z bliską ci duszyczką na okoliczny basen. Cel waszych regularnych wyjazdów stanowi bardzo szlachetne podejście do zdrowia – poprawa sprawności fizycznej, zadbanie o odporność czyli coś zawsze bardzo pożądanego, nie mówiąc już o obecnym okresie walki z groźnym kuzynem grypy. Ustawiając się w kolejce po zakup wejściówki, nie przypuszczasz jak trudne może się to okazać zadanie.

Pani w okienku informuje cię bowiem, że niestety ale nie może sprzedać ci biletu. Upewniasz się, czy nie stoi za nią groźny bandzior ze spluwą. Nie stoi. Powód musi więc leżeć gdzie indziej. Postanawiasz więc zadać magiczne pytanie otwarte: „Dlaczego?”.  Odpowiedź raczej z tych krótkich i zwięzłych: „Brak maski”. Dzięki dość dobrze rozwiniętym umiejętnościom radzenia sobie w sytuacjach podbramkowych, postanawiasz wybrnąć jakoś i z tego impasu. Na ratunek przychodzi plexy! Postanawiasz powołać się na nią – plexy, najwyższy rodzaj ochrony pomiędzy tobą, a panią posiadającą od niedawna nie lada władzę, przy okazji pytając dlaczego i ona nie posiada maski? Jeszcze nie przypuszczasz, że to co za chwilę usłyszysz, zmieni twoje życie, a śp. Panu Stanisławowi da kolejny pomysł na kontynuację serialu. Istota przy kasie informuje cię, że maski nie potrzebuje, bowiem plexy jest… jej.

Kiedy opanowałeś już salwę śmiechu oraz gdy udało ci się pozbierać swój narząd artykulacyjny z ziemi, podejmujesz dalszą jakże kreatywną konwersację. Niepewną, trudną w logicznej analizie, pełną zwrotów akcji. Jako wieloletni podatnik tłumaczysz grzecznie Pani, że plexy jest również twoje. Pani nie zwalnia tempa. Przechodzi do kontrataku. Wchodzi na poziom wyższy, uderzając w twoje poczucie odpowiedzialności społecznej. Dowiadujesz się mianowicie, że jeśli nie zasłonisz twarzy, zabijesz wszystkich ludzi stojących za sobą. Śmiejesz się tak głośno, że prywatna plexy zaczyna drżeć. W tym też momencie Bareja wstaje z grobu, prosi o kartkę i długopis. Zaczyna spisywać nowy odcinek. Wyjaśniasz pani, która być może o tym nie wie, ale za chwilkę z tymi samymi ludźmi będziesz pluskać się w tym samym zbiorniku wodnym, plując tą samą wodą, z tym samym potencjalnym celebrytą. To na nic.

Niestety pani nie rozumie, że możesz też po prostu wezwać policję. Nie chcesz jednak na nich czekać, podobnie jak wracać do domu w suchych majtkach. Pytasz więc „Jak możemy się dogadać?” Kobieta jak mantrę powtarza: „Proszę zasłonić usta”. Zmęczony ale i ubawiony sytuacją po pachy dopytujesz, czy możesz zasłonić całą twarz? Odpowiedź jest twierdząca. Wyciągasz z plecaka bluzę, wrzucasz ją na głowę. Problem pojawia się, że od tej chwili widzisz tylko ciemność. Prosisz więc koleżankę, aby wyciągnęła z twojego portfela pieniądze i zapłaciła bezpiecznej za plexy pani. Bilet kupiony. Karawana jedzie, a raczej płynie dalej.

P. S. Dużo wygodniejsze okazało się, praktykowane w późniejszym czasie, wejście z wachlarzem.

c.d.n.

poniedziałek, 7 listopada 2022

Wstać, sąd idzie...czyli mordercza twarz dyplomowania

 

Dwa lata. Dwa niby długie lata, a jakby dwa mrugnięcia okiem. Tak czy inaczej w czasie gdy nie pisałeś, Sylwester zdążył dwa razy obchodzić swoje imieniny, poszukiwany był też dwukrotny morderca Marzanny, ponoć utopił dziewczynę, psychol. Z kolei polskojęzyczny rząd miał w tym czasie ponad sześćset (sześćset sześćdziesiąt sześć, coś około) szans na codzienne okradanie i mamienie twoich rodaków. Ale do brzegu...



To jak daleką odbyłeś podróż od ostatniego zapisku, to wprost kosmos, czymkolwiek on jest. W pierwszej kolejności postanawiasz podzielić się jednak czymś bardziej namacalnym, bo znajdującym się w świecie fizycznym, a dokładniej na półce w segregatorze pod wzniosłym tytułem "praca", a idąc dalej w las -  dyplom o wanie, bardziej znanym jako dyplomowanie. Wszystkim, którzy o nim śnią, marzą, tęsknią do niego, jedyne co chciałbyś powiedzieć: "nie idźcie tą drogą".

Za dziecka horror kojarzył ci się z Chucky, później z jazdą autobusem w godzinach szczytu, czy w końcu uświadomieniem sobie, że nawet Biedronka nie jest polskim sklepem. Jego twarz jak widać wciąż się zmieniała. Po tym wydarzeniu, horror ponownie zmienił swoje oblicze, i póki co nic go nie przebiło.

Po skonstruowaniu tabeli (Chucky to przy niej troskliwy miś) stanowiącej zwieńczenie kilku lat twojego istnienia, a która to napawała cię dumą co najmniej tak wielką, jakbyś odkrył nowy pierwiastek, a co za tym idzie mógłbyś umówić się na wspólne oblewanie tegoż sukcesu z Marysią z domu Skłodowską - myślisz że najgorsze już za tobą. Jesteś w błędzie, tak wielkim jak szwindel z respiratorami.

Wakacje. Normalni ludzie (pracujący poza oświatą) wyjeżdżają, spotykają, cieszą się życiem. Cechuje ich opalenizna, uśmiech na twarzy, butelka w dłoni. Wszystko na właściwym miejscu we właściwym czasie. Ty zaś czekasz na telegram. W dobie wszechobecnych sieci komórkowych, Internetu, Ty czekasz na list. List przyniesiony przez pana listonosza. List z datą wyroku. Data wyznaczona zostaje na połowę wakacji. Znajdujesz się więc w dolinie pomiędzy pośladkami.

Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, że twój niemal dwumiesięczny urlop skróci się do raptem kilku dni, postanawiasz rozpocząć przygotowanie jak na rasowego adwokata przystało, mowy końcowej, mimo iż zapewniają, że ma to być tylko rozmowa. Roz-mo-wa. Skąd zatem te tłumy na grupach typu "dyplomowanie i ja", "moje marzenie-dyplomowanie", "nauczyciel dyplomowany w 125 krokach", "bez dyplomowania jesteś nikim" itp? I tym sposobem, również ty wpadłeś jak węgierka w kompot przepisów.

Po tygodniu siedzeniu w przepisach, sam zaczynasz wyglądać jak chodzący paragraf, blady, sztywny, bez życia. Dzięki rozlicznym modlitwom, sądny dzień nadchodzi. W chwili podjęcia próby wyczołgania się z domu (nie, to nie przenośnia), otrzymujesz telefon. Numer z jaskini zła, jakby inaczej. I tak planowałeś popełnić seppuku, wszystko ci więc jedno, odbierasz. Dostojny głos pyta, czy aby wiesz, że masz dzisiaj postępowanie? Prokuratura, to oni. Uświadamiasz sobie, że te drobne przewłaszczenie dwóch krówek w drugiej klasie jednak się nie przedawniło. Będąc prawdomównym obywatelem, przyznajesz się do stawianych zarzutów. Zostajesz oznajmiony, że jeśli nie zjawisz się ze swoim przełożonym, egzamin nie odbędzie się ze względów formalnych. Brak obrońcy z urzędy, status quo i te sprawy. I tak twoje serce zaczyna bić nieprzerwanie 120 razy na minutę. Na szczęście każdy może stać się bohaterem, nawet twój szef. Możesz zatem radośnie udać się na toczące się w twojej sprawie postępowanie. Konfetti w ruch, radość sięga zenitu.

Po dotarciu na miejsce przesłuchań, zostajesz poproszony na salę szybciej niż do mózgu zdążyła dotrzeć informacja o tym, gdzie tak naprawdę jesteś. Wchodzisz. Każą ci usiąść, potem wstać, sąd idzie. I znów usiąść. Masz nadzieję, że to nie przygotowywanie cię do tego, że wkrótce posiedzisz nieco dłużej? Z sali pada pytanie, odnośnie twojego paragrafu? Dawno nic cię tak nie rozbawiło. Śmiejesz się więc na głos. Radośnie, szczerze. Po zorientowaniu, że jednak nikt z publiczności nie bawi się równie dobrze jak ty, postanawiasz dla równowagi zasmucić się nieco. I tak oto przedstawiasz przygotowaną przez siebie linię obrony.  Jesteś tak przekonujący, że jeśli byłbyś sprzedawcą truskawek, kupiłbyś od siebie zapas na roczny koktajl. Decyzją sądu, po kilku latach tymczasowego aresztu domowego, zostajesz oczyszczony z zarzutów!

I tak niebo stało się bardziej niebieskie...


środa, 15 kwietnia 2020

Ornitolog w (drzew) koronie


Areszt domowy trwa w najlepsze. Postanawiasz odłożyć szmatę, bo przecież jak tak dalej pójdzie panele stracą całą obiecywaną przez producenta ścieralność. A nie chcesz przecież, aby swoją grubością doścignęły kartkę papieru. Dodatkowo, od czasu gdy cię zamknęli i to za niewinność, wydarzyło się parę ładnych sytuacji, które marzą tylko o tym, aby ujrzeć wreszcie światło dzienne. Postanawiasz zacząć od najbardziej aktualnej, bo dzisiejszej. Kuj żelazo póki gorące, mawiają.

Trzymając w rękach tuzin kloszy, które wymagają odświeżenia, jak to po malowaniu ścian bywa, wkraczasz na teren łazienki. Tak się składa, że nad umywalką znajduje się lustro. Kto by pomyślał? Twój wzrok natychmiast wędruje właśnie tam. To co widzisz, powoduje że twoje oczy wielkością przypominają teraz dwie pięciozłotówki. Ale chwileczkę, czy aby już kiedyś nie przeżyłaś szoku patrząc właśnie w lustro? Aż ciśnie ci się na usta: "Kochani, adres posta Nie zadzieraj z fryzjerem linkuję Wam pod spodem". I tym sposobem, choć przez chwilę mogłaś poczuć się jak topowa vlogerka.



Ale do rzeczy, w lustrze widzisz znajomą postać machającą ci z drzewa. Tak! Postanawiasz czym predzęj wyjrzeć przez okno, czy aby na pewno, to co przed sekundą widziałaś to prawda, czy może jest to jedynie efekt zmęczenia, bądź niewypolerowanej dokładnie szyby? Niestety wzrok cię nie mylił. Rzeczywiście widzisz swojego małżonka, tego samego, który garuje z tobą w domu, a siedzącego aktualnie na gałęzi. Bardziej niepokojące jest jednak to, że nie siedzi na niej sam! Jego kompanem okazuje się wielkie czarne ptaszysko. Jako doświadczony ornitolog od razu rozpoznajesz, że to kruk.

Po paru chwilach, dochodzisz do wniosku, iż jest to na tyle niesamowita sytuacja, że koniecznie trzeba ją uwiecznić. I tym sposobem rozpoczynasz nagrywanie jedynego w swoim rodzaju Z kamerą wśród zwierząt - video dla potomnych. W rolach głównych ojciec i kruk. Ludzki bohater trzęsie gałęzią. Ptaszysko wydaje się być tym faktem jednak niewzruszone. Śmiałek wyciąga zatem rękę w jego stronę. Wygląda jakby chciał go dotknąć! Głaszcze go! Twój zachwyt sięga zenitu, co zresztą w dalszym ciągu jest przez ciebie dokumentowane. Postanawiasz rodzinnemu video dodać nieco dramaturgii. Otwierasz w tym celu okno. Chcesz zamienić kilka słów z kruczym-mistrzem. Pytasz w sposób najbardziej profesjonalny, na jaki cię w tej chwili stać: "Co cię skłoniło, aby wejść na to drzewo?!" Pada odpowiedź krótka i rzeczowa: "Montaż ptaka".



I pomyśleć, że kiedyś człowiek obchodził Prima Aprilis tylko 1 kwietnia. Teraz, dzięki koronie - codziennie...


wtorek, 17 marca 2020

''Oż Ty draniu...'', czyli Babski Comber z tragicznym finałem


Historia świeża, bo sprzed tygodnia z hakiem. 9 marca. Babski wieczór. Katowice. Do stolicy Górnego Śląska przywiodła Was (Ciebie i Twą ''Towarzyszkę od zawsze'') chęć ukulturalnienia się. No dobra...była to przyczyna drugiego rzędu. Pierwsze skrzypce miał tu bowiem, niemal dosłownie, zagrać On.

Sławek, bo o nim mowa zaczarował cię od pierwszego wejrzenio-usłyszenia. Szpiegowskie media społecznościowe, które najwidoczniej wiedzą czego ci w życiu trzeba, naświetliły mocno jego postać. Już wtedy wiedziałaś, że jeden z jego koncertów musi być twój! 




I stało się! Kilka dni później, miałaś już zaklepane miejsce w dwunastym rzędzie (bliższe bowiem groziły zawałem serca). A wszystko to za sprawą twojej ''Towarzyszki doli i niedoli''. To dzięki Niej liczba amantów do odhaczenia kurczy się w zastraszająco szybkim tempie. Informacja o październikowym Mikołaju to również Jej sprawka.



Na kilka dni przed koncertem uświadamiasz sobie, że 9 marca wypada w... poniedziałek. Menadżer to ewidentnie alkoholik lub zwyczajna trąba. Kręcenie nosem mija ci jednak szybko. Czas zacząć przecież szykować odzienie wierzchnie na sławkowy-wieczór.


***

Poniedziałek w toku. Dzisiaj nadzwyczaj szybko mówisz. Tłumaczysz ułamki. Zawiązujesz buty pierwszakom. Zapominasz o potrzebach fizjologicznych.  Swoich - żeby nie było. Równie szybko przemieszczasz się. Sprawy wszelkiej maści (w tym zakup pierwszego od pól dekady biletu autobusowego) załatwiasz tempie błyskawicy. Pani w kiosku pewnie do tej chwili, nie wie co się stało. Po, niemal dosłownym, wyłamaniu drzwi wejściowych do domu i napadzie na kuchnię, spożywasz trzy posiłki jednocześnie. Zaległy, właściwy i na potem. 

Popołudniowe zajęcia poprzekładałaś gdzie tylko się dało, z wigilią włącznie. Pozostało zatem jedynie ogarnięcie siebie. Prysznic, rutyna. Makijaż jednak - gościnnie. Tak, że do końca wieczoru facjata pozostaje w szoku. A gdy tylko kreacja ląduje na ciele, nie pozostaje nic innego, jak tylko wio na autobus.

Na przystanku jesteś dwie minuty przed czasem. Zbierasz pospiesznie język z ziemi, w końcu tyle teraz się mówi o wszędobylskich zarazkach. Dojazd kosztował cię zaledwie dyszkę, zapewniona była też miła atmosfera w podróży i brak stresu przy parkowaniu. Jednak trasa jaka jest do pokonania po wyjściu z niego i tak sprawia, że przypominają ci się wszystkie poznane dotąd przekleństwa. Po przebiegnięciu pół-maratonu, znalazłyście w końcu ziemię obiecaną. 

Pomimo odległości od sceny, miejsca okazują się zacne. Lokujecie się zatem wygodnie, wyostrzacie wzrok, aby gotów był na TEN widok. Sam koncert wspaniały. Chwilami się wzruszasz. Kilka razy słychać też twój bezwstydny śmiech. Ciarki na ciele przez jego głos - niemal stale. Im dalej w las, tym emocje chcą sięgnąć zenitu. Zdajesz sobie sprawę, że to już ostatnie kawałki.  Potem już tylko odbiór nagrody głównej - zdjęcie z amantem. Kolekcja powiększy się i to jak, ho ho. O całe dwa metry dwa centymetry. W tej jednak chwili, mikrofon wymierza w ciebie swój prawy sierpowy. Sławek informuje, że niestety nie może zrobić sobie z tobą słit foci... 

Korona-psikusie, ty draniu!

P.S. Wygrałeś bitwę. Ale nie wojnę...


niedziela, 1 marca 2020

MMA w wersji szkolnej


Niedziela. I nawet jeśliby darzyć ją sympatią, niedziela nie wróży nic dobrego. Z jej czeluści dobiega przecież diabelski pogłos ''Pooonieedziaałeeeeeeek…'' Brrr… na samą myśl przechodzą cię dreszcze. Chcąc nie chcąc, jutro znów sam siebie mianujesz superbohaterem. Bohater w piekle? To się kupy nie trzyma...

Co jakiś czas dokonujesz refleksji pewnych obszarów swojego życia. Dziwnym trafem, często jest nim szkoła. I tym razem nie byłeś zbyt kreatywny. Padło bowiem na przerwy międzylekcyjne. Dla nieletnich - raj na ziemi, dla ciebie i Twoich współtowarzyszy - katastrofa odradzająca się równo, co trzy kwadranse. I nie będziesz tu nawet wspominała o hałasie, przez który po dekadzie pracy, z pewnością jesteś w nieuświadomionej kolejce do otrzymania zaświadczenia pfu-lekarskiego pt. "głuchota całkowita'' - wersja pesymistyczna. W najlepszym zaś  razie, masz szansę skończyć jako babka z 'Allo 'Allo. Głucha, bo głucha, ale uciech w życiu jej nie brakowało.



Tak jak istniejące biuro rzeczy znalezionych, może skrywać w swoich zakamarkach najróżniejsze znaleziska, tak ty zmagasz się nieustannie z rozwiązywaniem spraw wszelakich. W czasie przerwy jesteś świadkiem klasycznych dramatów młodego pokolenia. Bo jak tu przejść obojętnie wobec tego, że Nadia z pierwszej "A'' nie podzieliła się z Damiankiem swoimi paluszkami w polewie czekoladowej. Jak przymykać oko na grupę starszych dziewczyn, zajadających się kanapkami w szkolnym WC. Jak wreszcie nie zauważyć przeklejonych do ciebie małych Obiektów muszących natychmiast opowiedzieć o tym co robili wczoraj u babci, jak zachowuje się ich pies, kiedy nasika na podłogę, jakie choroby bakteryjne przechodzi właśnie młodsze rodzeństwo, jaki system operacyjny posiada ich nowy komputer (tak, pierwszaki już to analizują).

Tu etiologia jest raczej prosta i mało optymistyczna. Rodzice będący dwanaście godzin w pracy sprawiają, że ich pociechy muszą, po prostu muszą (''bo się uduszą''), wypełnić mózg jakiegoś dorosłego zamiennika mamy lub taty, wszystkim, co im ślina na język przyniesie. Jest to oczywiście do zrobienia, z tymże trudno się słucha o moczu psa jednocześnie odpowiadając, że przykro ci z powodu anginy braciszka. Także z nowiuśkim aparatem słuchowym możesz już spokojnie ustawiać się w kolejce do specjalisty od ludzkiej psychiki. Najprawdopodobniejsza diagnoza ''Ja, Irena i ja''.

Najgorsze jednak przed tobą. Każdego dnia wcielasz się też w policjanta. ''Dlaczego chłopcy z drugiej klasy przebywają na korytarzu dla klas starszych?'', oto jest pytanie. Nieustannie mierzysz też ich prędkość poruszania się po korytarzu. I tutaj kończą się, jakby to powiedzieć, względnie neutralne dla zdrowia i życia zachowania. 

Temperatura wzrasta, gdy dziecięca wyobraźnia poszła o krok za daleko. "Kto komu przyfasolił pierwszy, Maciek Danielowi, czy odwrotnie?'' - zadajesz pytanie niczym prokurator. ''Dlaczego to zrobiłeś?'' - zapyta twój wewnętrzy psycholog. Ewentualne uwagi lub nagany wypisujesz, jak przystało na Sąd Najwyższy.

Czym z kolei zajmujesz się jako biedny superbohater? Biedny, bo bez peleryny. Ratowaniem istnień ludzkich, wiadomo. W swojej karierze uratowałaś ich już pewnie kilkaset. Udana przerwa, bez popchnięcia, kopnięcia, podstawienia nogi, wpadania na siebie, na ścianę, celowo, bezcelowo, nie istnieje. Ryzyko zakończenia swojego żywota przez kilkuletniego obywatela RP wzrasta, gdy akt popchnięcia dzieje się tuż nad schodami, lub gdy siła w nie włożona jest zbyt duża, w stosunku do masy ciała. Uderzanie swojego ciała o ścianę również może prowadzić do Boga Ojca, chociażby wtedy, gdy w buzi znajduje się lizak, a prędkość nieletniego sięga 50km/h. Celowe upadanie na ziemię, czołganie po niej (pomagając przy okazji paniom sprzątającym), rzucanie w siebie przedmiotami będącymi zabawkami, jedzeniem, przyborami szkolnymi i innymi niezidentyfikowanymi bibelotami, wymaga z kolei refleksu Bonda. Apelujesz zatem, aby Ministerstwo wyposażyło cię we wszystkie niezbędne gadżety agenta 007.

I w końcu, na pozornie zwyczajnym korytarzu szkolnym, nie brak sytuacji czysto detektywistycznych. Przykładowo, kilka dni temu wchodząc po dzwonku do sali, ustalasz szybko, że brak dwójki twoich podopiecznych. Radości z faktu, że w sali znajduje się nie jeden, a dwóch belfrów, nie ma końca. Dzięki temu, możesz niezwłocznie udać się na poszukiwania zaginionej pary. Instynkt detektywa niemal od razu podpowiada ci, aby skierować kroki w stronę gabinetu higienistki. Od progu zauważasz brakujące ogniwa pierwszej klasy. Obydwaj z lodem uśmierzającym ból. Pierwszy - przy głowie. Drugi - przy narządach rodnych. To pierwsza zagadka, która pozostaje nierozwiązana do dziś...





poniedziałek, 3 lutego 2020

Dzień świra - część II nieostatnia



Podobno dorosłość zaczyna się, gdy ''Dzień świra'' przestaje śmieszyć, a zaczyna smucić. Tak też było i w twoim przypadku. Do dzisiaj...

Rzeczywiście oglądając niedawno po raz enty Kondrata w roli pechowego belfra, pełnego natręctw stwierdziłaś: ''żal mi chłopa''. Wszystkie wcześniejsze ultra-dziwne zachowania i absurdalne historie bawiące do łez, jakoś przestały cię śmieszyć. Zupełnie. 

Nie sądziłaś jednak, że sinusoida odbioru tego typu kreacji może znów zmienić swój kierunek. Mało tego, w najśmielszych nawet snach, nie wyobrażałeś sobie, że pewnego dnia zasłużysz na rolę główną! Ale do rzeczy.



Po powrocie z pracy w szkolnictwie, które pełne jest wyzwań, głównie natury psychicznej, logistycznej, technicznej, detektywistycznej, jak również tych z zakresu sądownictwa, postawiasz dać ponieść się wreszcie prozie dnia codziennego. Przy tym wszystkim, zapragnęło ci się natychmiastowe uporządkowanie swego życia. Padło na ugotowanie kaszy na dzień kolejny, tak by obiad po powrocie z pracy czekał na ciebie, a nie odwrotnie. Gotowa kasza jako remedium na wszystko. 

Nastawiasz gaz, czekasz na bąbelki, i gdy tylko te się pojawiają wrzucasz kaszę i opuszczasz pomieszczenie kuchenne. Aby maksymalnie wykorzystać tzw. czas wolny nastawiasz jedno pranie. Drugie składasz, kolejne odnosisz we właściwe miejsca. Po kilku dłuższych chwilach do twych nozdrzy dociera dziwnie znajomy zapach. Mądrzejsza o pewne doświadczenia, nie wąchasz już siebie sprawdzając, czy to przypadkiem nie twój zapach po wizycie w osiedlowym solarium. Tym razem od razu dajesz nura na dół. Cel - kuchnia. Twoje obawy potwierdziły się. Kolejny garnek uświetni niebawem lokalne wysypisko śmieci. Nie byłoby w tym nic strasznego, ani niesamowitego gdyby nie fakt, że szafka z tego typu sprzętem zaczyna świecić w twoim domu pustkami. 

Postanawiasz nie załamywać się. Kolejny raz jakoś to sobie tłumaczysz. A to zodiakalnym roztargnieniem, a to natłokiem sprzecznych zadań w pracy, a to faktem, że był stary, więc może to i lepiej. Teraz zaczynasz jednak podejrzewać nawet, jakby to powiedział Boguś Linda ''bo to zły garnek był''. Z natury uparta, powtarzasz procedurę z naczyniem numer dwa. Nastawiasz gaz, czekasz na bąbelki, i gdy tylko te się pojawiają wrzucasz kaszę i opuszczasz pomieszczenie kuchenne.  W tej samej chwili od serdecznej koleżanki otrzymujesz nie lada wyzwanie - test osobowości. Mimo, że już kiedyś go rozwiązywałaś, nie możesz przecież przejść obojętnie. Poza tym to sprawa życia i śmierci. Po kilku dłuższych chwilach do twych nozdrzy dociera dziwnie znajomy zapach. Mądrzejsza o pewne doświadczenia (…) od razu dajesz nura na dół. Cel - kuchnia. Twoje obawy potwierdziły się. Kolejny garnek uświetni niebawem lokalne wysypisko śmieci...

I tutaj następuje moment, w którym "Dzień Świra" znów zaczyna cię bawić do łez. Do tego stopnia, że wykorzystujesz wszystkie dostępne w domu chusteczki, a brzuch pobolewa nawet po kilku godzinach.

2:0 dla garów. Postanawiasz nie załamywać się. Kolejny raz jakoś to sobie tłumaczysz (…) Żart! Podejmując wyzwanie, mogłabyś być pewna telefonu Koterskiego z propozycją zagrania głównej roli pechowego belfra, pełnego natręctw, w drugiej części klasyku.

P.S. A skoro wszechświat tak upiera się, żebyś nie jadła tej obrzydliwie zdrowej kaszy, wyskoczysz na kebab!

sobota, 1 lutego 2020

Nie zadzieraj z fryzjerem



Powspominajmy trochę...

W tym roku postanowiły wpaść z wizytą wyjątkowo szybko. Ale żeby nie było, wcześniej zapowiedziały się, owszem. Cieszyłaś się na spotkanie z nimi. Bardzo. Bardziej. Najbardziej na świecie. Ferie. Jakiż to piękny zlepek pięciu głosek. I jak on brzmi?! Istna muzyka.

Skoro wolne, to logicznym jest, że również ty w tym czasie powinnaś być wolną istotą. Mieć wolne ruchy, wolno myśleć. Wypadałoby, aby kartki w twoim kalendarzu też pozostały wolne. Przynajmniej niektóre. Niestety twoja nadpobudliwość, dzisiaj zdiagnozowana zapewne jako ADHD, zupełnie ci to uniemożliwiła. Znów. Kalendarz pęka w szwach. Twoja głowa od natłoku bodźców również. Nie zdawałaś sobie przy tym sprawy z faktu posiadania tylu znajomych chcących wypić z tobą kawę. Chociaż limity kofeiny przekroczone zostały o 500 procent, na długie, długie tygodnie, to była to jednak super sprawa (cieszę się, że jesteście).



Idąc dalej... skoro wolne, to wypadałoby popracować też nieco nad swoim image. Postanawiasz zatem, że to najlepszy czas, by odwiedzić rzemieślnika od włosów. Problem w tym, że w mieścinie którą zamieszkujesz, żaden z nich nie potrafi jakimś trafem obciąć ich równo. Stąd pomysł, aby tym razem przechytrzyć system i zrobić uprzednio rozpoznanie terenu. Przez kilka kolejnych dni obdzwaniasz swoje znajome chcąc poznać opinie o lokalnych fryzjerach. Do sprawy podchodzisz niezwykle profesjonalnie - kartka z wykonaną starannie tabelką i długopis. Kolumna na plusy, kolejna z minusami. Tym sposobem udaje ci się wyłonić faworyta konkursu. Nie marnując czasu, od razu dzwonisz celem umówienia się na wizytę. Pani, z którą rozmawiasz informuje cię, że masz niezwykle szczęście, bo akurat za kilka dni zwolniło się jedno miejsce. Koleżanki faktyczne przestrzegały cię, że salon ten mimo wysokich cen, jest bardzo mocno oblegany. Rozanielona, zapisujesz termin w kalendarzu.

Czwartek 19:00. To dzisiaj masz stać się najlepszą wersją siebie, mając na głowie włosy idealnie równej długości. Ubierasz najlepsze ciuchy, podkreślasz oko i ruszasz na podbój świata. Dojeżdżasz na miejsce, na kilka minut przed czasem - to do ciebie niepodobne. Tym bardziej duma rozpiera cię z faktu, że tak świetnie to wszystko zaplanowałaś. Czym prędzej wchodzisz energicznie do salonu informując, że byłaś umówiona. Pani zajmująca się właśnie naklejaniem sztucznych paznokci, informuje cię, że jej koleżanka zaraz się tobą zajmie. Szczęśliwa, i co ważniejsze bardzo spokojna siadasz na wypasionej kanapie. Czekając na panią-koleżankę, dowiadujesz się, że Rozenek jest w ciąży oraz, że Radek jest z tego powodu bardzo szczęśliwy.

Po kilku minutach zostajesz poproszona na fotel. Pani-koleżanka zadaje ci tylko, wydawać by się mogło, nic nie znaczące pytanie ''kiedy pani dzwoniła?'' przystępując tym samym do działania. Pierwsze centymetry twojego upierzenia lądują na ziemi, co niezmiernie cię cieszy. Wiesz przecież, że za kilkadziesiąt minut zobaczysz w lustrze nową siebie. Niestety, w tej samej też chwili, w tym samym lustrze dostrzegasz napis z witryny. Jest to szyld salonu, z odwróconymi rzecz jasna literami. W żadnym jednak wypadku nie tworzą one nazwy salonu, który przewidziany był w twoim zaawansowanym projekcie ''Misja fryzjer''. W tym też momencie przychodzi ci do głowy pewna niecenzuralna panika. W myślach krzyczysz do siebie ''Gdzie ja ku*** jestem?!'' Przypominasz sobie jednak o pogróżkach ''nie zadzieraj z fryzjerem''. Postanawiasz więc, że nie pozwolisz swojej panice ujrzeć światła dziennego, a raczej wieczornego. W końcu już wpół do ósmej.

Dziękujesz. Płacisz. Uśmiechasz się. Wychodzisz. Ale jeszcze tu wrócisz. Pani-koleżanka okazała się świetnym rzemieślnikiem, a jeszcze świetniejszym człowiekiem. Bratnia dusza z nożyczkami. Boże, wszechświecie, losie, dziękuję!

P.S. Najlepszy salon w mieście znajduje się 100 metrów dalej...