sobota, 26 stycznia 2019

W szponach mafii


Myślałaś, że to będzie trwało wiecznie. A tu trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Wszystko co dobre szybko się kończy. Ale od początku... namiary na pośrednika ruchomości lub inaczej dilera dostałaś od znajomego. Na mieście mówią na niego ''doktorek''. Porządny gość, mimo że pracuje dla mafii medycznej. Ta ściśle współpracuje z kolejnym podgangiem - farmaceutycznym. I to właśnie do ich siedziby, udałaś się na wielkim głodzie.  Odczuwałaś go jak najprawdziwszy ból. Zależało Ci na szybkim sfinalizowaniu transakcji. Półtorej stówy za dwadzieścia działek. Dobra cena, pomyślałaś. Szara strefa, a wystawia faktury? Dziwne!



Po powrocie do domu, tak szybko ściągałaś buty, że zapomniałaś o obecnej w twoim życiu kontuzji. Jak najszybciej chciałaś zapoznać się z jakością towaru. O pomoc poprosiłaś swojego ukochanego. Co jak co, ale samemu to strach wbić pierwszą w życiu igłę. Zdecydowanie lepiej poprosić o to zaufaną osobę. Tak przynajmniej myślałaś. Tym sposobem, wciągnięty w proceder został twój osobisty mąż. Nie zastanawiając się długo, dźgnął cię tak szybko, że nie zdążyłaś nawet kwiknąć. Piekący ból utrzymywał się przez około cztery godziny. Będąc pewną, że to norma (nigdy wcześniej nie przyjmowałaś tego specyfiku) nie narzekałaś. Powtarzałaś sobie w myślach: pocierpię, a radość i euforia przyjdzie pewnie lada chwila. Zamiast niej pojawił się jednak ogromny guz i jeszcze większy siniak. Z każdym kolejnym dniem był coraz bardziej interesujący. Wszystkie kolory tęczy. Ładniutki, naprawdę. 



Wiedząc o tym, że małżonek nadaje się do podawania  prawie-narkotyków, tak jak ty do gotowania sznycli po wiedeńsku, postanowiłaś wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Wybiła godzina zero. Wyciągnęłaś więc drugą dawkę, szczelnie do tej pory zamkniętą w opakowaniu. Ręce trzęsły ci się tak, jakbyś od wielu, wielu lat była miłośnikiem niskoprocentowych napojów wyskokowych. A to przecież zupełnie nie tak! Po odmówieniu dziesiątki różańca postanowiłaś w końcu dokonać samego aktu wkłucia. Brzuch był w szoku, ale nawet nie pisnął. Akcja trwała około dziesięciu minut. Prawie kwadrans, a wczorajsze trzy sekundy, to diametralna różnica. Galaretowate ręce jeszcze długo dochodziły do siebie. Ale śladu żadnego! I tak właśnie odkryłaś w sobie talent. Po około tygodniu koleżanka zapytała nawet, cię dajesz już zastrzyki sąsiadkom. Ha! Wieści szybko się rozchodzą. 



Najbardziej zdumiewające jest to, że dotąd nie mogłaś na strzykawkę nawet patrzeć. Pobieranie krwi zawsze wiązało się z koniecznością przekręcania głowy niczym sowa. A tu proszę. Jak mus to mus. Mało tego, stało się to nawet przyjemnym nałogiem. Teraz czegoś ci brakuje, ewidentnie. A po uśmierzającej ból substancji ani śladu. Nie pozostaje nic innego jak znów odwiedzić doktorka lub przejść na odwyk.

niedziela, 20 stycznia 2019

Cyrk na kółkach, czyli belfer u lekarza


Historia lubi się powtarzać. Kiedyś ''piątek, piąteczek, piątunio''. Dzisiaj po raz kolejny - piątaczysko. Szerzej o ewolucji tego dnia tygodnia już pisałaś, nie ma sensu się zatem powtarzać. Przejdźmy od razu do samej sytuacji, całkiem świeżej, choć ciężkostrawnej.

Myślałaś, że nic już nie jest w stanie cię zdziwić, jeśli chodzi o walkę pacjenta z lekarzem. A jednak. Mądrze prawi ten, kto twierdzi, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Otóż ogłaszasz wszem i wobec: tak, zawsze może być gorzej! Nie twierdzisz, że nauczyciele są całkiem zdrową grupą zawodową. Ale statystyczny belfer, przy statystycznym białym kitlu, to ''mały Kazio''. Słowo harcerza.

Piątek wieczór, a ty znów przygotowujesz swoje bliźniaczki na wielkie wyjście. Dzisiaj czeka was bowiem sesja fotograficzna, i to nie byle jaka. Zdjęcia wykonywać ma jakiś medyczny James Bond, używając w tym celu specjalistycznego mikroskopu. Wahasz się, czy twoja żaróweczka jest godna, na spotkanie twarzą w palec, z tak znakomitą personą.

Badanie kapilaroskopii, bo o nim mowa, to w świecie medycznym tak rzadka kwestia, że wykonują ją tylko prawdziwi fachowcy. Jedynym miejscem, gdzie udało ci się umówić, był gabinet oddalony od twojego miejsca zamieszkania o jakieś 40 km, co w dwie strony daje już 80 km. Żałujesz, że nie szukałaś w przychodniach krakowskich, może nawet warszawskich. 200 kilosów w tę czy w tę, nie zrobiłoby już różnicy. Wizyta na dwudziestą. Szok w trampkach, ale udało ci się ubłagać powieki aby nie opadały. Po bardzo długim i wymagającym z punktu widzenia oświaty tygodniu, siła grawitacji działała na nie jakby mocniej. Podobnie z ukochanym, z którym kilka lat zderzyłaś się, dziwnym trafem - przed ołtarzem. I jego bowiem ubłagałaś, aby po czternastu godzinach pracy, dostarczył cię w umówione telefonicznie miejsce.

Gdy na zewnątrz ''ciemno, zimno, wilki jakieś'', jesteście już w bolidzie. Mkniecie przez trzy miasta i pięć wsi. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że w bliskiej odległości od gabinetu, nie ma ani jednego wolnego miejsca. Postanawiacie pokręcić się jeszcze po okolicy. Fakt występowania wyłącznie ulic jednokierunkowych zmusza was do pokonania kolejnych 10 km, po samym już osiedlu. Po ponownym dojechaniu do obszaru X, waszym oczom ukazuje się luka parkingowa. Radości nie ma końca! Wychodzicie i ile sił w waszych trzech zdrowych nogach, zasuwacie do poradni.

Po opuszczeniu gabinetu przez innego pacjenta, masz możliwość przyjrzeć się swojemu wybawcy, a dokładniej mizernemu doktorzynie, który z niego wypełzł. Na pierwszy rzut oka, bałabyś się powierzyć mu swoją fryzurę, a co dopiero... Myślisz jednak, ''nie oceniaj kitla po kitlu, daj mu szansę, kobieto!''. Nieco zrezygnowała, po usłyszeniu swojego imienia (bo jak wiadomo RODO strzeże twego tajnego nazwiska) postanawiasz jednak spróbować. Wchodzisz w to.

Dobry kwadrans opowiadasz, co cię sprowadza. Co ci się stało, jak i kiedy do tego doszło. Przedstawiasz również zgromadzoną na ten temat makulaturę. Kiedy do absolwenta studiów medycznych, dociera że konieczne będzie wykonanie kapilaroskopii (na którą od samego początku byłaś zapisana) zaczyna gorączkowo szukać sprzętu, który ją umożliwi. Kręci się wokół własnej osi, poci, wyciera czoło, i znów te obroty. Początkowo myślisz, że to żart, chce cię pewnie odstresować przed samym badaniem. Kiedy po dwudziestu minutach prosi o pomoc niewiastę z rejestracji, orientujesz się, że ma to tyle wspólnego z żartem, co stuprocentowy sok za dwa złote z owocami.



Tak szybkiej diagnozy się nie spodziewałaś.  Brzmiała ona - ''kapilaroskop znikł, przepadł.'' Gdyby nie twoje silne postanowienie noworocznie, zakazujące ci denerwować się ludźmi z pustą przestrzenią na mózg, gabinet w którym właśnie przebywasz, mógłby ulec lekkiemu przemeblowaniu. Dbając o swe zdrowie, a w zasadzie jego resztki, postanawiasz  pospiesznie opuścić ten cyrk, którego sam Monty Python, by się nie powstydził. Do doktorka na odchodne rzucasz tylko, że chyba sobie robi jaja, po tym jak jego zaawansowana tupetoza zaoferowała ci na dokładkę, by zaczekać jeszcze ''pół godzinki'', a sprzęt na pewno się znajdzie. Uwierzyłaś w to. Zupełnie jak w emeryturę z ZUS. 

piątek, 11 stycznia 2019

Piątkowa impreza z siostrą


Większości osób, piątek kojarzy się bardzo dobrze. Nic dziwnego. Jak wiadomo, dzieją się wtedy rzeczy bardzo przyjemne. To dzień spotkań ze znajomymi w miejscach, gdzie już sama atmosfera działa jak relanium po stukilowym tygodniu. Oczywiście ten przykład, zaczerpnięty został z czasów twojej młodości. Teraz piątkowy wieczór kojarzy ci się raczej, z paczką popcornu i głupim serialem. Co nie zmienia faktu, że nadal jest to jak plaster miodu na twe serce. 



Jednak ostatnimi czasy, piątek mocno zmienił karnację. Przybiera teraz barwę czarną. I nie chodzi tu o kupowanie zbędnych bubli po zaniżonych niby cenach, w ilościach iście amerykańskich. Bo stąd właśnie to dziadostwo do nas przylazło. Większość piątków to twoje spotkania ze służbą zdrowia, twarzą w twarz. Ot, co! Białe kitle, czarny piątek. Horror jak ta lala, straszniejszy nawet niż kultowa Chucky. 

W tym tygodniu doskonale zdawałaś sobie sprawę z kilku kwestii. Mianowicie, od dłuższego czasu wiedziałaś, że to właśnie w piątek masz kontrolę jakości palucha. Żeby tego było mało, zorientowałaś się też, że po poniedziałku ma przyjść wtorek, po wtorku środa, po środzie czwartek, a po nim - on. Ból egzystencjalny, lub inaczej ''wizyta u specjalisty,'' jak ją fachowo w służbie zdrowia nazywają. 

Gdybyś szła do dentysty z pewnością umyłabyś zęby, do ginekologa wiadomo co, więc przed odwiedzinami u ortopedy postanowiłaś gruntownie wyszorować swe kończyny dolne. Czemu dwie, skoro tylko jedna jest na L-4, a druga we względnie dobrej formie? A skąd masz wiedzieć, czy spec od urazów będzie chciał zobaczyć jedną, czy obie siostry? Wizyta na trzynastą. W związku z tym już od dziesiątej poczyniłaś przygotowania, niczym do balu maturalnego. Tak wypielęgnowanych stóp nie powstydziłyby się nawet topowe gwiazdy Hollywood. Wypucowane do granic możliwości paluchy, a wśród nich jedna mała czarna owieczka W zasadzie to bardziej czerwona. Gdyby nie to, że twoja żaróweczka nadal świeci w ciemności, do swej stylizacji  dorzuciłabyś pewnie brokatu. Jak szaleć, to szaleć!

Już po kilku minutach od wejścia do klubu ''Przychodnia'', zdajesz sobie sprawę, że przychodzą tu same sztywniaki. Tylko siedzą i ściany podpierają. Na parkiecie nie lepiej, zdrowa bliźniaczka w ogóle nie  miała możliwości pokazania swoich wdzięków, a choróbka - tylko przez sekundę i to bez sprawdzenia jej organoleptycznie, nie licząc pobieżnego rzutu okiem. Zastanawiasz się, czy lekarz cierpi właśnie z powodu kataru. Jak bowiem inaczej wyjaśnić całkowity brak reakcji na cudowną woń wydobywającą się z twojego obuwia? Tak, to na pewno wina przeziębienia. Przełknęłaś jakoś to, że z tańców dzisiaj nici, jednak to co cię teraz martwi, to by po tej imprezie nie zacząć utykać mocniej - od nadmiaru tych wszystkich leczniczych maści różnej maści. I pomyśleć, że wieki temu powodem takich problemów bywał alkohol. 

czwartek, 10 stycznia 2019

Nie taka zwykła rozmowa przy płocie


Przez otwarte okno, szczególnie latem, często słyszałaś śmiech i wesołe wrzaski. Ich źródłem były dzieciaki, a dokładniej taplający się w dmuchanym basenie chłopcy, na oko, kilkunastoletni. Łobuzy straszne.  Często wpadali do swojego wujka, a twojego sąsiada. Widać było, że są mocno zżyci. Dzięki nim, ogród z tej strony domu był tym, najbardziej żywym. A sąsiad? 



Z pewnością nieprzeciętny. Choć to nie jedyny biały kruk wśród osób,  z którymi przyszło ci sąsiadować. Kawaler, w wieku około pięćdziesięciu lat, dzięki czemu awansował już chyba na wyższe stanowisko  starego kawalera? Mimo dość znacznej różnicy wieku, nigdy nie dał tego odczuć. Żadnej wyższości. Zawsze wesoły, uśmiechnięty, na luzie, którego pozazdrościłby mu niejeden nastolatek. Człowiek, chyba, zadowolony z życia. I ta jego  nasza cudowna gwara… No coś pięknego! Tego podrobić się nie da. Nie ma opcji. 


Przebywając na balkonie, częściowo wychodzącym na jego ogród, zawsze brałaś pod uwagę, że za chwilę możesz zostać wyrwana do odpowiedzi. Wykrzykując twoje imię w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, przez kogo jesteś poszukiwana, dawał ci naprawdę masę radości. Przypominałaś sobie natychmiast, że dom w którym mieszkasz, jest twoim miejscem na ziemi. Niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju. I całe te Dubaje mogą się schować.

Tak było i tym razem. Po serdecznym przywitaniu i energicznym machaniu do siebie górną kończyną, co stanowiło tu niejako rytuał, ustaliliście aktualne kwestie dotyczące zwisającego między waszymi domami kabla. Po kwadransie debaty, co też z tym fantem zrobić, usłyszałaś wreszcie niestandardowe mocno pytanie:
 –    ,,A tyś (tu imię) to się hajtneła z miłości, czy jak?’’
 – ,,Miłości? Dla pieniędzy, wiadomo!’’ –  odpowiedziałaś najgłośniej jak potrafiłaś. Uśmiechnięta do granic możliwości z wiaderkiem pod pachą, mogłaś już opuścić uprzątnięty przed momentem taras W tle słychać było już tylko gromki śmiech sąsiada. I to właśnie było fantastyczne. Co bowiem lepszego można sobie wyobrazić w relacji, z kimś na dobrą sprawę całkiem nam obcym? Jedyne co nas przecież łączy to fragment płotu i gałęzie, które mimo że wyrastające z drzewa po twojej stronie, strącały liście na sąsiedni już ogród. W całej tej rozmowie tej nie było nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że była ostatnią…






Kiedy dowiedziałaś się, że Jego już nie ma. Długo myślałaś, że to żart, w dodatku kiepski. Tacy ludzie przecież nie umierają. Smutni tak, ale pełni życia? Co to ma w ogóle znaczyć!


***

Jak teraz wyglądać będą letnie poranki? Z pewnością spokojniej. Ale czy o taki spokój ci chodzi? Już same święta były potwornie przygnębiające. Każde wyjrzenie za okno, w tę nieszczęśliwą teraz stronę, kończy się chwilą nostalgii. A kiedyś tak chętnie patrzyłaś przez nie, wiedząc że zaraz możesz  być świadkiem czegoś ekstremalnie zabawnego, czy po prostu wprawiającego cię w dobry nastrój. Ludzie, którzy przewijali się przez ten dom, dawali wrażenie alternatywnego świata. Zawsze mieli czas na wspólne posiadówy pod gołym niebem, zabawę przy muzyce po późnych godzin wieczornych. Naprawdę cieszyli się życiem. Teraz, zgaszone wiecznie światło – tyle po Nim zostało. No i wiele lat wspomnień. Fajnych, naprawdę fajnych. Gdybyś wiedziała, zostałabyś wtedy na tym cholernym balkonie trochę dłużej…

wtorek, 8 stycznia 2019

Na tropie zboczeńca


Muszę się trzymać na baczności. Blog zaczyna być czytywany przez świetnie piórem władających. Tak zwanych zawodowców - choć nie Leonów :)  Toteż, będę się starała popełniać mniej byków aniżeli, być może, miało to miejsce wcześniej. Przechodząc do meritum…




Ostatnimi czasy przebywasz w areszcie. Tak. Dzięki Bogu, jak na razie, to tylko areszt domowy. Może się to jednak zmienić, kiedy wylejesz swoją frustrację na jednego z lekarzy, którzy ponoć cię "prowadzą". Tak naprawdę to w konfiguracji ty – przedstawiciele służby zdrowia, pierwsze co ciśnie się na myśl to przysłowie  "wiódł ślepy kulawego". Ty jesteś ten kulawy, dla ścisłości. Wiesz jedno.  Mają takie pojęcie o urazach kończyn, co ty o przyrządzaniu sznycli po wiedeńsku. W tym ich całym szpitalu widziało cię już z pięć białych kitli. Podejrzewasz, że musiał to być dziadek, ojciec, syn, wnuk i ktoś jeszcze. Choć, co dziwne, legitymowali się innymi nazwiskami. Ale skoro w obecnych czasach można swobodnie zmienić imię z Krzysztof na Grupon, lub bezkarnie nazwać dziecko Żyraf, to zmiana nazwiska (by ukryć powinowactwo) nie jest chyba zbyt skomplikowana? Dlaczego podejrzewasz, że występujący tu syndrom braku empatii wynikać może z kiepskich więzów krwi. Gdyby przyszli na świat w rodzinie pełnej ciepła i troski to być może na złamaną kończynę dawaliby przynajmniej gips. A tak dupa. To znaczy, nie że dają ****, nie rozpędzajmy się. Nie dają nic, ot co. Pierwszy nie zlecił prześwietlenia, bo jak stwierdził, widzi złamanie gołym okiem. Lekarz z wbudowanym rentgenem! Prawdziwy cud techniki. Drugi, przy standardowej kontroli, kazał wkładać nogę ze złamanym palcem do... miski z ciepłą wodą. A ponoć szarlataństwo jest zabronione? O trzecim i kolejnych, myślę, że nie ma sensu już pisać.

Tak czy inaczej, jesteś uwięziona w domu. Ale jeśli nie zaczną cię w końcu leczyć, ktoś z nich dostanie kopniaka ze zdrowej nogi i całkiem możliwe, że trafisz do prawdziwego pierdla. Kto wie... Ale i tej alternatywy zbytnio się nie boisz, masz tam bowiem wtyki. Podwójny deser z całą pewnością dasz radę sobie załatwić, więc cała służba zdrowia może cię cmoknąć. Cele są dwuosobowe, to i będziesz miała z kim pogadać. A w domu, wiadomo, samotność kulawego dodatkowo przygniata. Z tego wszystkiego nie wie już co z sobą zrobić. Tym bardziej, że do pracy nie, na spacer nie, do sklepu nie i do kina nie rady. Wszystko dookoła zarezerwowane jest dla osób twardo stąpających po ziemi – dwie nogami. Ale jak to mawiają: inteligentny człowiek się nie nudzi. Laptop leży. Puszcza nawet oczko, małe czerwone. I tym sposobem, stajecie się najlepszymi kompanami na najbliższe tygodnie. 

Jedną z twoich aktywności staje się układanie słów na popularnym serwisie o mocno drobiowej nazwie. Wchodzisz tam z kilku powodów. By zapomnieć o tym co cię boli, by zapomnieć o tym jak bardzo nie nawidzisz służby zdrowia, by uruchomić szare komórki, dla zwykłej frajdy, no i zabicia czasu. Wybierasz w miarę wolny pokój, siadasz przy stole. Po chwili ktoś się dosiada, wiadomo. Krw23456 - taki nick nie mówi za wiele o graczu po drugiej stronie kabla. Akceptujesz i zaczynasz w najlepsze bawić się literami, próbując ułożyć jak najdłuższe i najbardziej kaloryczne hasła. Nie ma powodów do niepokoju, aż do chwili gdy rywal zaczyna zadawać ci mocno intymne pytania, jak i składać dwuznaczne propozycje. Gdyby tego było mało, pyta o twój wiek. Ewidentnie interesują go tylko nastolatki, lub co gorsza dzieci. Wściekła zamykasz okienko czatu, by nie widzieć  tych  obleśnych zaczepek. Gdy po chwili dociera do ciebie, że być może to najprawdziwszy w świecie pedofil, chcesz pociągnąć z nim wcześniej urwaną konwersację. Jako znawczyni prowadzenia profesjonalnego śledztwa, chcesz to zrobić podszywając się oczywiście pod osobę małoletnią. Wszystko ustalone, tylko zboczeńca już nie ma. Najprawdopodobniej wyczuł, że nie ma do czynienia z nastoletnią dziewczynką, a groźnym belfrem, na dodatek z jedną zdrową kończyną. Sam dał więc nogi. Kolejne dni w dalszym ciągu poświęcasz na doskonalenie umiejętności w grach słownych. Z tymże do powodów, jakie podane zostały już wcześniej, doszedł jeszcze jeden – dorwać grasującego tu oblecha. 

W trakcie codziennego patrzenia w sufit, wszystko zaczyna ci się układać jednak w logiczną całość. Lekarze nie leczą cię, bo nie chcą byś wróciła do pracy. Widząc w  twoich oczach detektywistyczną smykałkę, wiedzą że jako nauczyciel siedzący przed komputerem, możesz świetnie zastąpić policjanta, który jako jeden z wielu zasila grono strajkujących. Sytuacja zaczyna się jednak komplikować, bowiem obecnie strajkują i nauczyciele. Skoro strajkujemy, to dlaczego mam łapać przestępców? Co to, to nie! W związku z tym stajemy przed następującym problemem, kto zastąpi więzionego w domu przez lekarza – nauczyciela, który w tropieniu wirtualnego zboczeńca  zastępował policjanta? Piekarz?

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Słodka zemsta



Jest piękne, grudniowe popołudnie. To znaczy piękne, to ono może i było. "Pogoda" popsuła się wraz z chwilą, gdy znalazłaś soczyste usta odbite na koszuli swojego męża. Jako wspaniałomyślna żona chciałaś ją standardowo uprać, tym bardziej że święta tuż-tuż. Ale być może nie powinnaś panikować. To zwyczajnie może być przecież ślad po twojej własnej szmince… Nie! Ty nigdy nie malujesz się czerwoną pomadką. Wyglądasz wtedy jak prostytutka. Ta myśl zatrzymała się w Twojej głowie na dłuższą chwilę. Aaa więc jej właścicielką może być jakaś panna lekkich obyczajów? Tak czy inaczej, zdrada to zdrada! Twoja wściekłość miesza się z rozpaczą, wycofanie graniczy z szaleństwem. Nie obchodzi cię, czy był to pojedynczy incydent, czy półroczny romans. Czy płacił jej, kupował prezenty, czy być może był do seksu zmuszany. Taa, jasne. Chcesz go zabić. Jego i ją. Jak szaleć to szaleć.


Po wypiciu trzech lampek wina i zużyciu pięciu paczek higienicznych chusteczek, postanawiasz że najwyższy czas, obmyśleć plan zemsty. Jako zodiakalnego barana, cechuje cię olbrzymia kreatywność i jeszcze większa mściwość. Na jego nieszczęście - bo to od niego chcesz rozpocząć wyrównywanie rachunków. Z tą żmiją, kimkolwiek ona jest, policzysz się później.


Na początek wysyłasz maila do jego szefa z zapytaniem, czy mąż jest jeszcze pracy? Od dwóch godzin nie odbiera telefonu, nie odpowiada na smsy. Martwisz się bardzo, dawno powinien być już przecież w domu. Zupełnie przypadkowo załączasz całą korespondencję małżonka z jego najlepszym kolegą z pracy. Zupełnie przypadkiem też okazuje się, że w głównej mierze dotyczy ona samego przełożonego, nazywanego przez nich pieszczotliwe "Królem oblechów" i "Moczymordą". Kiedy pozbawiłaś już męża, najprawdopodobniej pracy i najlepszego przyjaciela, możesz przejść dalej. Padło na pobuszowanie na jego portalu społecznościowym. Pierwsze co robisz, zmieniasz zdjęcie profilowe, na bardziej odpowiednie – "Robert na klozecie" (imię zmienione celowo). O tak, od razu lepiej. Wysyłasz też kilka wiadomości o dwuznacznym podtekście do jego kolegów i znajomych, tylko płci męskiej, rzecz jasna. Wreszcie, nie myśląc zbyt długo, wyruszasz w miasto. Trochę wypiłaś, zamawiasz więc taksówkę. Wypłacasz wszystkie środki ze wspólnego konta, za co kupujesz sobie kilka drobnych prezentów. Futro o jakim zawsze marzyłaś, dwadzieścia par szpilek włoskiej firmy i bardzo gustowną złotą kolię wysadzaną uroczymi diamencikami. Tym sposobem, odłożone na nowy samochód pieniądze, odeszły w zapomnienie. Usprawiedliwiasz się nieco. W razie awarii jego grata, zawsze będzie mógł przecież skorzystać z działającej w mieście, jeszcze póki co, linii autobusowej.


Po powrocie do domu, jeszcze go nie zastałaś. Opadasz na kanapę. Zakupy są jednak bardzo męczącym zajęciem, nie jednak bardziej, niż sama zemsta. Słodka zresztą. Otwierając drugie wino myślisz, że i tak potraktowałaś go zbyt łagodnie. Spokojnie, jutro przecież też jest dzień! *





* Historia rzecz jasna nieprawdziwa :) napisana na potrzeby pewnego konkursu, w którym na dodatek okazała się zwycięska. Fantazja trochę mnie poniosła, ale może to i dobrze - będzie bowiem przestrogą dla mojej prawdziwej (najukochańszej, najcudowniejszej, najwspanialszej) drugiej połówki.

sobota, 5 stycznia 2019

Zamachowiec w galerii handlowej


Już od paru ładnych dni, włóczysz się po różnej maści sklepach. Czujesz się jak jeden z osiedlowych lumpów, tylko łazisz i macasz wszystko, co ci pod rękę podejdzie, niczego nie kupując. Żałujesz, że nie włączyłaś chociaż liczącej kroki aplikacji, byłoby czym pochwalić się przed znajomymi. Dzień urodzin, które sprawiły, że szukasz czegoś od serca,  jest już bliski. A Ty… łazisz. Postanawiasz zlitować się nad swoim kręgosłupem oraz stopami. Gdyby mówiły, na pewno wygłosiły jakąś mowę pochwalną na cześć twojej decyzji. Albowiem, skierowałaś się do jednej z czołowych sieci jubilerskich. Srapart, czy jakoś tak. 



Po wejściu, od razu czujesz na sobie wzrok wykwalifikowanych, dystyngowanych, z wysoką kulturą osobistą, na dodatek świetnie ubranych, w wypastowanych do granic możliwości butach i fryzurach prosto z sieci salonów, gdzie zwroty ''Poproszęę fryzuręę'' to normalka. Już po chwili dostajesz etykietę okolicznego rzezimieszka. ''Przylazła coś zaiwanić’’ – myśli z pewnością załoga, widząc twoje niezdecydowanie i przemieszczanie się po salonie krokiem odstawno-dostawnym. Czekasz tylko, aż któryś z pracowników zapyta w końcu „Quo vadis kobieto?”
Dla siebie, na pewno już coś  byś znalazła, ale wiadomo jak to bywa z prezentami. Obawy, czy wpasujesz się w gust, są potworne. Przyświeca ci jednak myśl, że biżuteria była, jest i pozostanie świetnym prezentem dla każdej kobiety. Dlatego też, wytrwale nabijasz dalsze kroki, przy wciąż niewłączonej aplikacji.
Pół dnia spędzonego w krainie chińskim złotem płynącej, nie poszły na marne. Masz! Znalazłaś go. Jest idealny. I tu właśnie diabła pochowali. Decyzja zapadła. Karta aktywna. Kwota na niej wystarczająca, więc i zakup prawie dokonany. Ale chwila, maluch to prawie auto, a goryl to prawie człowiek. ''Prawie'' robi więc gigantyczną robotę.
Stoisz oparta o ladę sklepową, chcąc sfinalizować transakcję. Już. Natychmiast. Gdy wtem, niespostrzeżenie przemyka jeden ze sprzedawców. Dokładniej sprawca-sprzedawca, rodzynek. Resztę załogi, cechuje płeć podobno piękniejsza. Ale nieco więcej o wysuszonym winogronie. Wysoki, nie całkiem brzydki, uosobienie niezdarności. Dyplom Fajtłapy Roku murowany. Dodatkowo, okraszony został szczyptą bezczelności i dwoma łyżeczkami ironii. Bo czy normalne jest, aby stojąc w luksusowym ponoć sklepie, wybierając produkty najwyższej (tfu) jakości, zostać pobitym, napadniętym, skrzywdzonym, poniżonym? Taki oto słoń w składzie biżuterii, zrzuca ci na rękę, nie złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie serca, nie wysadzane kamieniami Svarowskiego kolczyki, a… sklepową ladę! Z impetem, jakiego nie powstydziłby się sam Pudzian.
Twój wrzask słychać zapewne w sąsiednim butiku z odzieżą dla puszystych, jak i sklepie z butami dla snobów, naprzeciwko. Mało tego, o napadzie dowiedzieli się też z całą pewnością ludzie stojący na przystanku, przed galerią. Grubość wytwornej lady, która stała się tutaj narzędziem zbrodni, oscyluje w granicy pięciu centymetrów, nie wspominając już o prędkości, z jaką się poruszała jak i ciężarze. Waży pewnie tyle, co ty od czubka głowy po same paznokcie u stóp. Gdybyś brała udział w skoku wzwyż, z pewnością zajęłabyś miejsce w samej czołówce.
Był to moment, gdzie świat się zatrzymał. Przemknęło ci nawet przez myśl, aby zemdleć. W ostatniej chwili, postanowiłaś zostawić tę koncepcję na inną okazję. Twoja ręka zaczęła pulsować niczym przypięta do masażera z pokazów garnków, na których ostatnio byłaś. Czerwona jak nos Rudolfa, zaczęła teraz puchnąć i cała drżeć. Dodatkowo jej prawa, bliźniacza siostra, postanowiła się z nią solidaryzować. Tym sposobem, cała twa postać przypominała teraz galaretkę z truskawkami. Inne zauważalne objawy to rozbiegane jak po dopalaczach oczy i płytki, podobny do tego przed maturą z matmy, oddech.
W tv pokazywali nieraz, że w podobnych przypadkach, nawet kilkuletnie dzieci wiedziały co robić! Wybierając numer 999 lub 112 ratowały życie swojemu rodzicowi, czy rodzeństwu. Ale ty nie miałaś tyle szczęścia. Zamiast sepleniącej grupy przedszkolaków, trafił ci się wykwalifikowany personel salonu jubilerskiego. Szlag!
Z napadu nie wyszłaś stratna, wręcz przeciwnie. Miałaś już przecież piękną pamiątkę. Chyba-złamaną rękę. A tu jeszcze czekał na ciebie, dodatkowy prezent. Worek z kostkami lodu. Lodu, którego być może dotykała sama Anja Rubik? - ubiegłoroczna twarz sieciówki. Wiedziałaś, że w tego typu miejscach często dają gratisy, ale żeby aż tyle. Coś niesamowitego. Obdarowana, mogłaś już wracać do domu. Dobrze, że pracowałaś kiedyś jako kaskader w filmach akcji. Dzięki temu posiadasz umiejętność prowadzenia samochodu stojąc, leżąc i siedząc tyłem. Kierowanie jedną ręką to więc jak pryszcz na czole gimnazjalisty. A na poważnie, w drodze powrotnej odmawiasz cztery pełne dziesiątki różańca.
Szpital chirurgii  urazowej, do którego właśnie dotarłaś pęka w szwach. Czyżby więcej osób padło ofiarą tego dystyngowanego ciamajdy? Już wiedzą, że nie mają do czynienia z byle kim. Od razu robią ci sesję zdjęciową. Całkowicie za darmo. Nie rozumiesz tylko miny lekarza, który zapytawszy – ''co się pani stało?'', usłyszał bardzo prozaiczną odpowiedź – ''niech doktor pamięta: nie zadzieraj z jubilerem''.