piątek, 25 października 2019

Spotkanie z amantem

Jak wyjaśnić szczęśliwe pożycie małżeńskie wspaniale korelujące z miłością (od najmłodszych lat!) skierowaną w stronę Van Damme? Klasyczny przykład pytania retorycznego. Szpagatów kinowych ci ostatnio jednak jakoś mniej. Postanawiasz zatem, część swych uczuć ulokować w innym jeszcze miejscu...I właśnie w tym momencie, na horyzoncie pojawia się najprawdziwszy amant polskiego kina. 

Na kilku komediach romantycznych (choć nie przepadasz za tym gatunkiem) z jego udziałem już byłaś. Zupełnie zapominasz wtedy o konsumpcji, tak uwielbianej przez siebie przekąski jaką jest popcorn. Jest to najprawdopodobniej wynikiem zamaślanienia oczu. To bardzo ciężki stan. Co za dużo, to nie zdrowo. Organizm jednak wie, co robi. Innym poseansowym objawem stają się nogi z waty. Ciężko w tym stanie wrócić do szarej rzeczywistości. Uginają się. Każda chce iść w inną stronę. Zupełnie nie wiesz, o co im chodzi. Na pewno nie chodzi im o chodzenie. Bujać w obłogach się zachciewa łamagom jednym. A i jeszcze problemy z zasypianiem. Tak. Trzy kolejne noce - minimum, masz z głowy.

Jako prawdziwa fanka chcesz się jednak ciągle doskonalić. Poznawać głębiej swój obiekt westchnień. Gdy do kin trafia więc ''Fighter'', od razu wiesz że nie może cię tam zabraknąć. Miał to być co prawda film sensacyjny, skończył zaś jako komedia. W ogóle ci to jednak nie przeszkadza. Zupełnie nie wiadomo o co w nim chodzi. Połowa scen gdzieś się zapodziała. Braki obejmują też związki przyczyno-skutkowe, a kolejność scen nie posiada natury typowo logicznej. Całe szczęście, że miłość bywa ślepa jak kurczak. Dzięki temu i tym razem wychodzisz z kina uradowana po pachy.

Nadchodzi wreszcie dzień kiedy się poznacie! Taaaak...poznacie. Idziesz z nim na kawę. To znaczy prawie z nim i prawie na kawę.  Może jej zabraknąć - ma tam być bowiem jeszcze kilka osób. Kwestia stolika też staje pod znakiem zapytania. Niby rezerwacja, a jakieś problemy techniczne? Ale nawet bez kawy, bez stolika to spotkanie będzie niesamowite. Jeszcze nigdy nie obsługiwał cię przecież on - ''Niemy kelner''. 

A teraz na poważnie. Mając do wyboru rząd siódmy i drugi, wybierasz opcję numer jeden. Nie ze względu na sokoli wzrok, co to to nie. W grę wchodzą raczej względy bezpieczeństwa. Nie ufasz sobie na tyle, by obiecać że nie wskoczysz na scenę. Z drugiego rzędu byłoby to kusząco proste. Chcesz jednak, aby dowiedział się w końcu o twoim istnieniu. Postanawiasz więc mieć w zanadrzu biustonosz, który to w najbardziej optymalnym momencie, wystrzelisz w kierunku sceny. Problem pojawia się jednak z rozmiarem. Mała powierzchnia równa się kiepski lot. Lekcje fizyki nie poszłyna marne. No nic, stanik musisz więc ukraść. Najlepiej jakiejś niewiaście hojniej obdarzonej przez naturę lub pójść w dodatkowe koszty i przed wyjazdem na spektakl, zakupić jakąś gustowną miseczkę, co najmniej D.

Wracając do pytania-klucza z początku wpisu: jak to możliwe? Ano, trzeba mieć cholerne szczęście by mieć małżonka, który dzielnie towarzyszy ci podczas tych wszystkich ''spotkań z amantem'', trzymając cię wtedy za rękę, wyjątkowo mocno.







środa, 31 lipca 2019

Szczęki 6

Z racji, że wygrałeś życie na nowo to i ze sportem ci ostatnio bardziej po drodze. Znów stajesz się królem ping-ponga, raz w tygodniu wcielasz się w Szarapową. Ostatnio też częściej zdarza ci się prowadzić swój (lub pożyczony w czasie wakacyjnych wojaży) dwukołowy pojazd napędzany nożnie przy pomocy pedałów.

Ok, ale wracając do wątku przewodniego. Pewna bardzo aktywna postać z twego najbliższego otoczenia (o pięknej aparycji i wyśmienitym charakterze) nakłoniła cię też do powrotu na akwen wodny typu krytego. Po pierwsze, należało wybrać taki, na który póki co będziecie się wybierać celem ćwiczeń rozruchowych, przywracających sprawność pływacką. Wybór padł na basen, gdzie nie jest wymagany...czepek. Ot co! Kto z własnej nieprzymuszonej woli chce wyglądać niczym kolorowy i dość mało-ruchliwy (na chwilę obecną) plemnik? 



No i stało się. Pierwsza od 1975 roku wizyta na basenie wiązała się z łapaniem tchu między kolejnymi długościami, tak by nie wyzionąć na nim ducha, a tym samym nie narobić problemów jego właścicielom i ratownikom. Ich brzuchy z pewnością nie ułatwiały by akcji ratunkowej. Ale pierwsze koty za płoty. Kolejne mokre spotkania będą już tą samą, co dawniej - przyjemnością! Tak przynajmniej myślałeś...

Podejście numer dwa. Godzina osiemnasta nie była najlepszym wyborem. Tłumy takie, że można by sądzić, że to premiera najnowszej, rozszerzonej wersji 500+. Ale nic z tych rzeczy. To po prostu ludzie kochający najbardziej w świecie pływanie o godzinie osiemnastej. Nie ma się co jednak łamać, lepiej wybrać czym prędzej jeden z torów. Wybór przypadkowy - tor pierwszy. Wszystko ładnie pięknie, do chwili gdy po dziesiątej bodajże długości, otrzymujesz szlag w żuchwę od 80-letniego staruszka, któremu przypomniało się, że przed śmiercią dobrze byłoby nauczyć się pływać. Szanujesz takich ludzi! Autentycznie. Jednak do czasu, gdy nie zaczynają cię okładać swoją pomocnicza deską, niby styropianową, a ciężką jak cholera. 

Sytuacja powtarza się również za jakiś kwadrans jeszcze dwukrotnie. Tym razem ofiarą pada twoja towarzyszka. Mając zdecydowanie mniejsza tolerancję na uderzenia ze strony emerytowanego pływaka amatora, postanawia wyrwać mu narzędzie zbrodni z rąk, rzucając przy tym wrogie spojrzenie. Dziadek zostaje pokonany! 

Radość nie trwała jednak długo. Do osób wcielających się w żaby oraz inne płazy i tych lubiących szybkość kraulowców, dołącza gromadka dzieci, które za namową ojca-Janusza postanawiają wskakiwać do basenu na łby osób już tam przebywających. Tego to już za wiele! Zycie ci miłe, zmieniasz więc tor przeszkód. I to w trybie pilnym. Szczęśliwie ukańczasz trening na czterdziestu długościach. Z wody wychodzisz, czując się niczym młody bóg. Sport to jednak zdrowie! Dobrze, że możesz o tym napisać. Powiedzieć byłoby ciężko. Szczęki bolą do dziś.


piątek, 26 lipca 2019

Bo najtrudniejsze bywają banały



ciąg dalszy następuje...


Psiak żyje. Ma się dobrze. Zjada już nawet swe psie-przysmaki. Wszystko jest zatem w jak najlepszym psim-porządku. 

Warto przy tej okazji zastanowić się jednak, może nie tyle nad samymi psimi-żołądkowymi dolegliwościami, co nad spojrzeniem na problem ''nieco'' szerzej. 

Jako osobnik mocno wkręcony w tematykę rozwoju świadomości i wszystkiego co się z tym łączy, przeczytałeś ostatnio coś bardzo interesującego i banalnego zarazem. Otóż, czy możliwe jest by stwierdzić, że czujemy się dobrze, wspaniale, wyśmienicie gdybyśmy od czasu do czasu nie czuli się źle, kiepsko, niewyraźnie? Ano właśnie! 

Nie możesz być szczęśliwy bez uprzedniego bólu, zmęczenia, smutku. Tłuste lata przychodzą po chudych, a po burzy wychodzi słońce. Gdyby piękna pogoda utrzymywała się nieustannie, czy kogoś by to cieszyło? Całoroczne lato lub ciągła zima? Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie złapał się na tym, jak wspaniałe uczucie ogarnęło go na przełomie marcu i kwietnie, gdy poczuł wreszcie ''wiosnę w powietrzu''? Przytulanie ukochanej osoby 24h/dobę przez siedem dni w tygodniu, również grozi poparzeniem miłosnym. A jak przyjemne może być to samo po kilku dniach tęsknoty?! Z kolei mogąc cieszyć się obecnością obojga rodziców do późnej starości, człowiek prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy jak wielkim jest szczęściarzem. Po stracie jednego, drugi staje się zaś...wszystkim.

Cierpienie, jakkolwiek pojmowane, jest więc po to, by za chwilę, za kwadrans, tydzień, czy za dziesięć lat móc poczuć to pier****** szczęście.





Nie pozostaje zatem nic innego jak życzyć wszystkim cierpiącym mało marudzenia i przyjemnego wyczekiwania na swój błogostan... :)

NB

poniedziałek, 22 lipca 2019

Czy jest na sali weterynarz?!

Nigdy nie pałałeś jakąś wielką miłością do zwierząt. Ba, nawet swoich. Owszem, nie jesteś w stanie patrzeć na cudzą, a więc i zwierzęcą krzywdę. Serce ci się kraje słysząc jak bestialskich czynów dokonują nieraz osobniki przypominające zaledwie człowieka. Jednak pozwalanie psom przykładowo na lizanie twarzy, jedzenie praktycznie z jednego talerza i tym podobne praktyki, uważasz za grubą przesadę. Ale wiadomo, co kto woli. 

W ni to krótkim, ni długim żywocie, na twej drodze stanęło już kilka różnych gatunków z królestwa zwierząt. Dzieciństwo na pewno kojarzy Ci się z żółwiem. Maleńki gadek wodny o zacnym imieniu Alfred zginął jednak śmiercią tragiczną. Najprawdopodobniej na skutek szoku termicznego jakiego doznał w swoim okrągłym królestwie, pełnym plastikowych palemek. Jego los podzieliła również papuga, bezimienna, bodajże. Wpadając za meblościankę o wymiarach 5m x 3m utrudniła sobie mocno drogę ewakuacyjną. Uszkodziwszy pewne części swego ptasiego ciała, nie pożyła długo biedaczka. 

Były jeszcze rybki. Tak, pamiętasz je. Ładne były, przynajmniej do czasu, gdy nie wylądowały w brzuchach swoich sąsiadów - glonojadów. Albo to ślimaki je pożarły? A może to glonojady zjadły ślimaki, które następnie zjadły rybki? Tak czy inaczej, jak ten łańcuch pokarmowy by nie wyglądał, nie skończyło się to dobrze. Akwarium zostało. Lokatorów brak. 


Na twym koncie była też cała seria relacji z czworonogami. Różne rasy, najróżniejsze temperamenty. Zawsze jednak mniej lub bardziej cię irytowały. Spełniały jednak swoją rolę, a mianowicie obrońców domu, jako najgłośniejszy alarm w okolicy. Tym razem każdorazowo śmierć następowała ''na szczęście'' z przyczyn naturalnych...

Psina której adres tożsamy jest z Twoim aktualnym, to zupełnie co innego! Choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Pierwsze tygodnie życia zastanawiałeś się bowiem, czy nie jest to przypadkiem jakaś krzyżówka z zającem. W życiu nie widziałeś bowiem psa przypominającego owłosiony kauczuk. Uczucie jednak nadeszło. Obecnie kilkuletni, najpiękniejszy na świecie rasowy kundelek to twoja prawdziwa miłość. Nie podejrzewałeś, że tak często będziecie robić wspólne wypady na miasto lub strzelać sobie selfiki. Jesteś też pewien, że ta psina ma bardzo wyjątkową duszę. Jakby ludzką? Poza tym wrażliwiec z niej zupełnie jak ty, z tymże na czterech łapach.

Dzisiaj mocno zaniepokoiło cię jej złe samopoczucie. Czasem bywa bardziej markotna, jednak czujesz, że tym razem to nie sprawa babskich hormonów. Snuje się po placu. Smutek aż wylewa się z oczu, nie ma wreszcie ochoty na ulubione psie-ciacho. Jej coś jest! - myślisz. Jeśli do rana ''to coś'' nie przejdzie, konieczne będzie jechać do lekarza. Póki co wpadasz jednak na pomysł, aby uśmierzyć jej nieco dolegliwości. Jeśli dobrze odczytałeś symptomy, postanawiasz czym prędzej zaparzyć... ziółek na trawienie. Skoro tyle was łączy, więc może i jej pomogą? 
c.d.n.


niedziela, 14 lipca 2019

Lipiec w pełni, czyli belfer na wolnym

Podobno wybierając się na urlop powinniśmy planować wyjazdy trzytygodniowe. Mało kto może sobie pozwolić na taki luksus, no chyba że wybrał bardzo atrakcyjną na obecnym rynku pracy - szkolnictwo. Wolnego multum. Coraz mniej wymagająca młodzież. Prestiż coraz większy. A i płaca aspirująca do lidlowskiej. Czego chcieć więcej?




Dlaczego wskazane są aż trzy tygodnie? Otóż, pierwszy tydzień wakacji to przystosowanie się do nowego miejsca, gdzie przyszło nam wypoczywać. Nawet we własnym domu, po szalonych ostatnich miesiącach, trzeba się zaaklimatyzować. Drugi - odpoczynek właściwy (tak jakby poprzedni nie był). Trzeci z kolei to już płacz i rozpacz na samą myśl o powrocie do szarej rzeczywistości. Wracając do wolnego od pracy w edukacji...

Dzisiejsza data: czternasty lipca. Czas, kiedy zaczynasz dochodzić do siebie. Powoli dociera do ciebie, że rzeczywiście masz urlop. Co prawda przymusowy. W obawie przed społecznym linczem, narzekać jednak nie będziesz. Jest to też moment, kiedy przestajesz budzić się w nocy zlany potem, myśląc, że zaspałeś lub zapomniałeś wykonać czegoś, co miało związek z szeroko rozumianym krzewieniem oświaty. Każdego dnia, a raczej nocy, kładziesz się coraz później i później. Wiesz, że ranki dziwnym trafem wydłużyły się, więc możesz sobie na to pozwolić. Tak na marginesie, czyżby globalne ocieplenie miało coś z tym wspólnego?

Kolejną bardzo ciekawą kwestią jest fakt, że Twoi znajomi wyrastają teraz jak grzyby po deszczu. Kajet wypełniony po brzegi. Postanawiasz bowiem spotkać się z wszystkimi, których ostatni raz widziałeś dawno, dawno temu. Nawet tymi, którzy mieszkają za górami, za lasami. Mowa tu też o osobach, które mimo, że spotykasz regularnie. Chcesz jednak nacieszyć się tymi relacjami nim nadejdzie złowieszczy wrzesień. 

Co jednak najważniejsze, masz teraz czas na kontakt ze swoją prywatną, osobistą... duszą. Widujecie się codziennie. Regularnie jak chyba nigdy. Ale o tym przy następnej kawce z blogiem w ręku. Albo odwrotnie? :)

Pozdrowienia dla wszystkich przed, po i w czasie urlopów! 

NB


czwartek, 11 kwietnia 2019

W kotle strajku. Kurtyna w górę.

Czwarty dzień strajku. To i przemyśleń przybyło. Przede wszystkim coraz mocniej czujesz się jak marionetka. Nie wiedzieć kiedy do twoich rąk przeczepione zostały sznurki. I teraz tylko ktoś sprytnie za nie pociąga. Ci którzy rządzą tym światem to prawdziwi geniusze. Tak, geniusze! Jak inaczej nazwać kogoś, kto tak sprytnie to wszystko urządził? Cały naród skłócony do granic możliwości. Każdy staje po jednej ze stron, bo trzeba, bo wypada. A może by tak spojrzeć na to całościowo? Obiektywnie?



W sytuacji takiej jak ta, nie ma i nie będzie zwycięzców. Chaos jaki aktualnie nam zaserwowano, z pewnością nie niesie z sobą nic dobrego. Społeczeństwo jednak nie powinno winić za to nauczycieli. Jak mieliśmy się bowiem zachować? Nadstawiać drugi policzek można długo, ale nie do końca życia. Ile można twierdzić, że pada deszcz podczas gdy ktoś pluje ci w twarz? Zostaliśmy wepchnięci w ten konflikt, podobnie jak Wy drodzy Rodzice, Uczniowie i reszto Narodu. 

Nauczyciele jako grupa zawodowa muszą i powinni trzymać się teraz razem, bo co niby innego nam pozostało? To jedyny moment, aby maksymalnie się zjednoczyć i być dla siebie grupą wsparcia. Podobno z każdej tragedii można wynieść coś pozytywnego. Zróbmy to zatem!

Na koniec wyobraźmy sobie rozmowę NB z jakimkolwiek mediami.

Dziennikarz: Co w aktualnej sytuacji jako nauczyciela, wkurza cię najbardziej?

NB: Po pierwsze, to to że zawód który wybrałem jest degradowany coraz bardziej. Jako nauczyciel, upadek oświaty obserwuję niemal każdego dnia pracy. Teraz jednak zauważyć możemy apogeum tego upadku. Strasznie to smutne. Potwornie irytuje mnie też fakt, iż jako społeczeństwo nie podchodzimy do spraw ideowo. Zachowanie Polaków kojarzy mi się z zachowaniem psychofanów piłki nożnej. Oni podobnie ''wierzą'' w swój klub do tego stopnia, że są w stanie obić mordę komuś, kto kibicuje drużynie przeciwnej. 

Dziennikarz: Ciekawa analogia. Czy mógłbyś rozwinąć swoje zdanie?

NB: Oczywiście. Moim zdaniem zgubne jest zgadzanie się z wszystkim co partia w którą ''wierzę'' serwuje społeczeństwu. Zgadzam się z aborcją bo moja ukochana partia jest za tym. Opluwam księży bo moja partia ich opluwa. Wspieram Radio Maryja, bo to normalne po mojej, lepszej stronie barykady. Uważam, że gender jest super, bo chcę być modny tak jak modna UE.  Wreszcie, potępiam nauczycieli bo tak każe moja partia przy pomocy TVP, wspieram nauczycieli bo to lansuje TVN. W identyczny sposób działają przecież sekty.  Idziesz ślepo w coś tylko dlatego, że guru sekty tak mówi. Oddajesz jej swój czas, swoją energię, często i swój majątek. 

Dziennikarz: Yyy..rozumiem...Dziękuję za rozmowę.

NB: Cała przyjemność po mojej stronie. 

* wywiad niestety nigdy i nigdzie się nie ukazał :)

Liczący na zrozumienie społeczne,
Niezły Belfer

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Gotowi. Do strajku. Start.

S trajkować może każdy. Każdy kto czuje, że jest poniżany, dyskryminowany, niegodnie wynagradzany, źle traktowany, czy po prostu niedoceniany, lub ktoś kogo prawa ewidentnie są łamane. Strajkować może pielęgniarka, policjant, taksówkarz, a nawet własna żona. W tym ostatnim przypadku skutkować to będzie głodówką, tylko że nie jej a męża:) A całkiem na poważnie...strajkować może wreszcie i belfer. Nawet on może kiedyś powiedzieć ''dość''. Dasz wiarę?


T rudny to temat, oj trudny. Jadąc rano do pracy co widzisz? To samo miasto, a jakby obumarłe? Dzieciaki nie maszerują z tornistrami. Nie ma też korków spowodowanych przez rodziców odwożących dzieciaki, które nie maszerują z tornistrami. Sytuacja diametralnie zmienia się jednak popołudniem, kiedy to widzisz przebudzenie miasta w postaci mam lub ojców z dziećmi. Z własnymi dziećmi! Spacerujących, robiących razem zakupy, a  nawet rozmawiających! Największym hitem są zaś całe rodziny udające się na wspólny obiad i to nie w sobotę, a przypomnijmy - na początku tygodnia. Piękny obrazek. Szkoda tylko, że musiało dojść do tak chorej sytuacji w kraju. Jeśli protest utrzyma się chociaż do końca tygodnia, może to spowodować uzdrowienie wielu relacji rodzinnych. Wiele dzieciaków miało też możliwość zobaczenia pracy swoich rodziców od kuchni. Spędzili z sobą bowiem cały dzień. I jak tu nie wierzyć, że z wszystkiego co złe, może wyniknąć czasem coś dobrego...

R acja jak zwykle leży gdzieś pośrodku. Z pewnością mają ją bohaterowie pierwszoplanowi. Jak bowiem mają czuć się ludzie, każdego dnia wpływający na przyszłe pokolenia, nie będąc w ogóle szanowanymi? Wyliczanie im wciąż i wciąż ile godzin pracują, a ile (zdaniem Pani Krysi spod piątki, i Kowalskiego z naprzeciwka) powinni, porównywanie ich pracy do pracy pań z Biedronki czy wyzysku w bezlitosnej ponoć korporacji. Przy jednoczesnym nie braniu pod uwagę godzin niewidocznych. Sprawdzian zrobisz w ramach pensum w szkole, ale sprawdzić musisz go we własnej: a) w kuchni, b) łazience, c) innym pomieszczeniu domowym, lub oczywiście na terenie szkoły, w sławetnym pokoju belfrów. Tak czy inaczej, jest to czas ponad twoje pensum, o którym ostatnio chyba najgłośniej. I nie jest to jeden sprawdzian a trzydzieści, w ramach jednej klasy rzecz jasna. Co nie zajmuje kilka minut, a nieraz kilka godzin. Wszystko to razy liczba  klas. I cały czas mówimy o przeprowadzeniu jednego testu. A rok szkolny jest dłuuuugi. Materiału jest przecież ponoć tak duuużo. Wszyscy uczęszczający niegdyś na lekcje matematyki, są z całą pewnością w stanie to sobie przeliczyć. Brnąc dalej w malkontenctwo (które masz nadzieję, że po tym poście porzucisz raz na zawsze) skupmy się na innych czynnościach związanych z pracą, a również będących poza pensum. A jest ich w trzy... i trochę. Nawet pobluzgać sobie dobrze nie możesz. Ahh ta etyka zawodowa. Nie będziesz ich tu nawet wymieniał, bo jest to co najmniej uwłaczające. Albo nie - wymienisz! Tylko krowa nie zmienia swojego zdania, prawda? Wywiadówki, konferencje, szkolenia, wyjścia klasowe, wycieczki nawet kilkudniowe, zielone szkoły, telefony od rodziców w piątki, świątki i niedzielę o porze niemal każdej, bale, dyskoteki, koła zainteresowań, konkursy. A i dokształcać się trzeba.  Nie wiesz tylko co gorsze, poświęcanie swoich weekendów przez kolejnych kilka lat, czy może wydanie własnych pieniędzy przeznaczonych pierwotnie na nową kuchnię, wczasy czy choćby nawet złote majtki. Mało tego, wyliczenia ile rzeczywiście nauczyciel pracuje, są dostępne w sieci. Nie trzeba zawracać sobie głowy przeliczaniem o którym mowa powyżej. Jednakże nawet to, nie przekonuje rodziców Brajanka i Dżesiki.  Szanowni Państwo, zauważanie tylko i wyłącznie profitów danej działalności, jest bardzo zgubne. A jeśli macie rację mówiąc, że istnieje we wszechświecie zawód idealny, pytanie jest następujące: jakim cudem nie wykonuje go sto procent społeczeństwa?! Rację mają też oczywiście rodzice, którzy nie bazując tylko na przyjmowaniu zasiłków 500+ na dziecko, jego buty, podręczniki, czy zakup całkiem nowej krowy, podejmują jednak pracę zarobkową i najzwyczajniej w świecie, na czas strajku nie mają co zrobić ze swoją pociechą. To realny problem, szczególnie w gminach, które nijak sytuacji tej nie próbują załagodzić. Ci sami też rodzice czuję z pewnością obawy wobec niedalekich egzaminów, mających wpływ na przyszłość ich dzieci, czy chociażby wobec zwykłej kontynuacji nauki do końca bieżącego roku szkolnego. Są to w pełni uzasadnione obawy. Co do krzywdy dzieci, o której tak głośno, twoje uczucia są mieszane. Widząc rozpromienione twarze dzieciaków mijanych dzisiaj w drodze powrotnej z pracy, trudno mówić o jakiejś krzywdzie. Zdajesz sobie jednak sprawę, że istnieje i taka część uczniów, którym rzeczywiście na nauce zależy i z tych przymusowych wagarów nie są zadowoleni. Kto ma jednak pomysł, jak mógłby odbyć się strajk w oświacie bez ofiar, niech pierwszy rzuci kamieniem.

A tmosfera w pracy iście wymarzona. Jeśli można oczywiście wymarzyć sobie atmosferę w czasie protestu. Przekraczając próg szkoły podpisujesz się na czarnej liście. Zaraz potem otrzymujesz emblemat, który przez kilka kolejnych godzin będzie zdobił twoją pierś. Czuć ducha walki, a co najważniejsze solidarności. Widać i słychać, że nie chodzi tu tylko o pieniądze. Po dość specyficznych obradach przy nieokrągłym stole, opuszczasz budynek szkoły niczym bohater. Podniecenie sięga zenitu. Kij z tym, że w tym miesiącu zęby wylądują w ścianie, a nie w pysznym jedzeniu zakupionym dotąd za zarobione pieniądze. Nie samym chlebem człowiek żyje, prawda? To, co wydało ci się jednak bardzo przygnębiające, to fakt iż społeczeństwo znów dało się podzielić. Nie możesz wypowiadać się za innych rzecz jasna, ty jednak - kibicujesz wszystkim, dosłownie wszystkim grupom zawodowym. Nawet jeśli protestować będą białe ftu kitle. Im również będziesz kibicował, bo wiesz że jest to warunek konieczny, aby w przyszłości miał cię kto leczyć. Mało tego, aby chciało się temu komuś ciebie leczyć! A i zadowolone ze swej pracy panie ekspedientki umilić mogą niejedne zakupy.

J aja na patyku... to mało powiedziane. Jak inaczej nazwać cyrk, gdzie nauczyciele są narzędziami w rękach polityków, którzy są z kolei są narzędziami w rękach...możnowładców tego świata, tak ich nazwijmy. Warto wyłączyć TV i otworzyć oczy.

K ończąc wypociny związane z pierwszym dniem strajku, pragniesz podkreślić dwie kwestie. Po pierwsze, wraz z nim przyszła i wena. Po drugie, mimo iż z pewnością nie żyjesz w zdrowym na umyśle kraju, to kochasz go i chcesz dla niego jak najlepiej. Czyżby był to toksyczny związek? c.d.n.

piątek, 5 kwietnia 2019

Patrzeć nie znaczy widzieć


W związku z ostatnimi bardzo trudnymi wydarzeniami w twoim życiu, zaczynasz baczniej zwracać uwagę na znaki jakie Bóg, opatrzność tudzież los, zażarcie ci podsyła. Jeszcze do niedawna prawdopodobnie obojętnie podeszłabyś do nagłego widoku promieni słońca w zupełnie pochmurny dzień. Gdy niebo to rozbłysło się tylko na kilkadziesiąt sekund. I to właśnie wtedy, gdy całkiem możliwe, że dokopałaś się wizji tego, jak twoje życie może być urządzone. To się nazywa olśnienie…


Podobnie sytuacja ma się z bezrefleksyjnym otwieraniem szafy. I ten proceder musiał kiedyś znaleźć swój kres. Nie prowadząc numeracji poszczególnych klamorów, alfabetycznego spisu segregatorów, ani nawet najprostszego racjonalnego porządku, nie trudno o to by co jakiś czas, jeden z jej mieszkańców chciał z niej zbiec. Jednak w chwili gdy jest nim kartonik z okresu rekolekcji w czasach liceum, z modlitwą w intencji która wpasowuje się w twoje tu i teraz – wiesz, że bezmyślne używanie podstawowych sprzętów w domu skończyło się bezpowrotnie.
To, że bazgrasz o swoich ostatnich spostrzeżeniach właśnie dzisiaj, w czasie który twoim zdaniem absolutnie nie jest ku temu najlepszy, również nie jest dziełem przypadku. Mimo, iż zamykałaś dzisiaj komputer kilkukrotnie, łącznie z wcześniejszym zapisaniem wszystkich otwartych elementów, program Word (najupierdliwszy z rodziny Office) ponownie podesłał ci pusty dokument. Cóż innego zatem pozostało ci jak tylko zakasać rękawy i spróbować wypocić te kilka chociaż zdań? Zrobiłaś to głównie z obawy, że jeśli los uparłby się, że koniecznie masz wrócić do pisania, w kolejnym kroku pewnie posunąłby się do bardziej radykalnych sposobów. A o tym, jako osoba z kartą stałego klienta na urazówce, wiesz najlepiej. I tak pewnie zostałabyś bohaterką jednego z czasopism kobiecych, w artykule pt. "Laptop spadł jej na głowę podczas snu." Tym sposobem pomimo problemów z formułowaniem myśli ostatnimi czasy, jeszcze większymi trudnościami w skupieniu uwagi na czymkolwiek, szlaki w blogowaniu znów zostały przetarte. Wspaniale!
W tej dosłownie chwili, z losowo dobranej playlisty dobiegają słowa:
Ile deszczu musi spaść, by brat, oczyścić ziemię?
Ile wersów musisz znać, by raz spojrzeć na siebie?
Ile grzechów kusi nas, by świat spełnił marzenie?
Ile szczęścia może dać jedna chmura na niebie?
Trudno byłoby o lepszą puentę. Dzięki O.S.T.R.

sobota, 26 stycznia 2019

W szponach mafii


Myślałaś, że to będzie trwało wiecznie. A tu trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Wszystko co dobre szybko się kończy. Ale od początku... namiary na pośrednika ruchomości lub inaczej dilera dostałaś od znajomego. Na mieście mówią na niego ''doktorek''. Porządny gość, mimo że pracuje dla mafii medycznej. Ta ściśle współpracuje z kolejnym podgangiem - farmaceutycznym. I to właśnie do ich siedziby, udałaś się na wielkim głodzie.  Odczuwałaś go jak najprawdziwszy ból. Zależało Ci na szybkim sfinalizowaniu transakcji. Półtorej stówy za dwadzieścia działek. Dobra cena, pomyślałaś. Szara strefa, a wystawia faktury? Dziwne!



Po powrocie do domu, tak szybko ściągałaś buty, że zapomniałaś o obecnej w twoim życiu kontuzji. Jak najszybciej chciałaś zapoznać się z jakością towaru. O pomoc poprosiłaś swojego ukochanego. Co jak co, ale samemu to strach wbić pierwszą w życiu igłę. Zdecydowanie lepiej poprosić o to zaufaną osobę. Tak przynajmniej myślałaś. Tym sposobem, wciągnięty w proceder został twój osobisty mąż. Nie zastanawiając się długo, dźgnął cię tak szybko, że nie zdążyłaś nawet kwiknąć. Piekący ból utrzymywał się przez około cztery godziny. Będąc pewną, że to norma (nigdy wcześniej nie przyjmowałaś tego specyfiku) nie narzekałaś. Powtarzałaś sobie w myślach: pocierpię, a radość i euforia przyjdzie pewnie lada chwila. Zamiast niej pojawił się jednak ogromny guz i jeszcze większy siniak. Z każdym kolejnym dniem był coraz bardziej interesujący. Wszystkie kolory tęczy. Ładniutki, naprawdę. 



Wiedząc o tym, że małżonek nadaje się do podawania  prawie-narkotyków, tak jak ty do gotowania sznycli po wiedeńsku, postanowiłaś wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Wybiła godzina zero. Wyciągnęłaś więc drugą dawkę, szczelnie do tej pory zamkniętą w opakowaniu. Ręce trzęsły ci się tak, jakbyś od wielu, wielu lat była miłośnikiem niskoprocentowych napojów wyskokowych. A to przecież zupełnie nie tak! Po odmówieniu dziesiątki różańca postanowiłaś w końcu dokonać samego aktu wkłucia. Brzuch był w szoku, ale nawet nie pisnął. Akcja trwała około dziesięciu minut. Prawie kwadrans, a wczorajsze trzy sekundy, to diametralna różnica. Galaretowate ręce jeszcze długo dochodziły do siebie. Ale śladu żadnego! I tak właśnie odkryłaś w sobie talent. Po około tygodniu koleżanka zapytała nawet, cię dajesz już zastrzyki sąsiadkom. Ha! Wieści szybko się rozchodzą. 



Najbardziej zdumiewające jest to, że dotąd nie mogłaś na strzykawkę nawet patrzeć. Pobieranie krwi zawsze wiązało się z koniecznością przekręcania głowy niczym sowa. A tu proszę. Jak mus to mus. Mało tego, stało się to nawet przyjemnym nałogiem. Teraz czegoś ci brakuje, ewidentnie. A po uśmierzającej ból substancji ani śladu. Nie pozostaje nic innego jak znów odwiedzić doktorka lub przejść na odwyk.

niedziela, 20 stycznia 2019

Cyrk na kółkach, czyli belfer u lekarza


Historia lubi się powtarzać. Kiedyś ''piątek, piąteczek, piątunio''. Dzisiaj po raz kolejny - piątaczysko. Szerzej o ewolucji tego dnia tygodnia już pisałaś, nie ma sensu się zatem powtarzać. Przejdźmy od razu do samej sytuacji, całkiem świeżej, choć ciężkostrawnej.

Myślałaś, że nic już nie jest w stanie cię zdziwić, jeśli chodzi o walkę pacjenta z lekarzem. A jednak. Mądrze prawi ten, kto twierdzi, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Otóż ogłaszasz wszem i wobec: tak, zawsze może być gorzej! Nie twierdzisz, że nauczyciele są całkiem zdrową grupą zawodową. Ale statystyczny belfer, przy statystycznym białym kitlu, to ''mały Kazio''. Słowo harcerza.

Piątek wieczór, a ty znów przygotowujesz swoje bliźniaczki na wielkie wyjście. Dzisiaj czeka was bowiem sesja fotograficzna, i to nie byle jaka. Zdjęcia wykonywać ma jakiś medyczny James Bond, używając w tym celu specjalistycznego mikroskopu. Wahasz się, czy twoja żaróweczka jest godna, na spotkanie twarzą w palec, z tak znakomitą personą.

Badanie kapilaroskopii, bo o nim mowa, to w świecie medycznym tak rzadka kwestia, że wykonują ją tylko prawdziwi fachowcy. Jedynym miejscem, gdzie udało ci się umówić, był gabinet oddalony od twojego miejsca zamieszkania o jakieś 40 km, co w dwie strony daje już 80 km. Żałujesz, że nie szukałaś w przychodniach krakowskich, może nawet warszawskich. 200 kilosów w tę czy w tę, nie zrobiłoby już różnicy. Wizyta na dwudziestą. Szok w trampkach, ale udało ci się ubłagać powieki aby nie opadały. Po bardzo długim i wymagającym z punktu widzenia oświaty tygodniu, siła grawitacji działała na nie jakby mocniej. Podobnie z ukochanym, z którym kilka lat zderzyłaś się, dziwnym trafem - przed ołtarzem. I jego bowiem ubłagałaś, aby po czternastu godzinach pracy, dostarczył cię w umówione telefonicznie miejsce.

Gdy na zewnątrz ''ciemno, zimno, wilki jakieś'', jesteście już w bolidzie. Mkniecie przez trzy miasta i pięć wsi. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że w bliskiej odległości od gabinetu, nie ma ani jednego wolnego miejsca. Postanawiacie pokręcić się jeszcze po okolicy. Fakt występowania wyłącznie ulic jednokierunkowych zmusza was do pokonania kolejnych 10 km, po samym już osiedlu. Po ponownym dojechaniu do obszaru X, waszym oczom ukazuje się luka parkingowa. Radości nie ma końca! Wychodzicie i ile sił w waszych trzech zdrowych nogach, zasuwacie do poradni.

Po opuszczeniu gabinetu przez innego pacjenta, masz możliwość przyjrzeć się swojemu wybawcy, a dokładniej mizernemu doktorzynie, który z niego wypełzł. Na pierwszy rzut oka, bałabyś się powierzyć mu swoją fryzurę, a co dopiero... Myślisz jednak, ''nie oceniaj kitla po kitlu, daj mu szansę, kobieto!''. Nieco zrezygnowała, po usłyszeniu swojego imienia (bo jak wiadomo RODO strzeże twego tajnego nazwiska) postanawiasz jednak spróbować. Wchodzisz w to.

Dobry kwadrans opowiadasz, co cię sprowadza. Co ci się stało, jak i kiedy do tego doszło. Przedstawiasz również zgromadzoną na ten temat makulaturę. Kiedy do absolwenta studiów medycznych, dociera że konieczne będzie wykonanie kapilaroskopii (na którą od samego początku byłaś zapisana) zaczyna gorączkowo szukać sprzętu, który ją umożliwi. Kręci się wokół własnej osi, poci, wyciera czoło, i znów te obroty. Początkowo myślisz, że to żart, chce cię pewnie odstresować przed samym badaniem. Kiedy po dwudziestu minutach prosi o pomoc niewiastę z rejestracji, orientujesz się, że ma to tyle wspólnego z żartem, co stuprocentowy sok za dwa złote z owocami.



Tak szybkiej diagnozy się nie spodziewałaś.  Brzmiała ona - ''kapilaroskop znikł, przepadł.'' Gdyby nie twoje silne postanowienie noworocznie, zakazujące ci denerwować się ludźmi z pustą przestrzenią na mózg, gabinet w którym właśnie przebywasz, mógłby ulec lekkiemu przemeblowaniu. Dbając o swe zdrowie, a w zasadzie jego resztki, postanawiasz  pospiesznie opuścić ten cyrk, którego sam Monty Python, by się nie powstydził. Do doktorka na odchodne rzucasz tylko, że chyba sobie robi jaja, po tym jak jego zaawansowana tupetoza zaoferowała ci na dokładkę, by zaczekać jeszcze ''pół godzinki'', a sprzęt na pewno się znajdzie. Uwierzyłaś w to. Zupełnie jak w emeryturę z ZUS. 

piątek, 11 stycznia 2019

Piątkowa impreza z siostrą


Większości osób, piątek kojarzy się bardzo dobrze. Nic dziwnego. Jak wiadomo, dzieją się wtedy rzeczy bardzo przyjemne. To dzień spotkań ze znajomymi w miejscach, gdzie już sama atmosfera działa jak relanium po stukilowym tygodniu. Oczywiście ten przykład, zaczerpnięty został z czasów twojej młodości. Teraz piątkowy wieczór kojarzy ci się raczej, z paczką popcornu i głupim serialem. Co nie zmienia faktu, że nadal jest to jak plaster miodu na twe serce. 



Jednak ostatnimi czasy, piątek mocno zmienił karnację. Przybiera teraz barwę czarną. I nie chodzi tu o kupowanie zbędnych bubli po zaniżonych niby cenach, w ilościach iście amerykańskich. Bo stąd właśnie to dziadostwo do nas przylazło. Większość piątków to twoje spotkania ze służbą zdrowia, twarzą w twarz. Ot, co! Białe kitle, czarny piątek. Horror jak ta lala, straszniejszy nawet niż kultowa Chucky. 

W tym tygodniu doskonale zdawałaś sobie sprawę z kilku kwestii. Mianowicie, od dłuższego czasu wiedziałaś, że to właśnie w piątek masz kontrolę jakości palucha. Żeby tego było mało, zorientowałaś się też, że po poniedziałku ma przyjść wtorek, po wtorku środa, po środzie czwartek, a po nim - on. Ból egzystencjalny, lub inaczej ''wizyta u specjalisty,'' jak ją fachowo w służbie zdrowia nazywają. 

Gdybyś szła do dentysty z pewnością umyłabyś zęby, do ginekologa wiadomo co, więc przed odwiedzinami u ortopedy postanowiłaś gruntownie wyszorować swe kończyny dolne. Czemu dwie, skoro tylko jedna jest na L-4, a druga we względnie dobrej formie? A skąd masz wiedzieć, czy spec od urazów będzie chciał zobaczyć jedną, czy obie siostry? Wizyta na trzynastą. W związku z tym już od dziesiątej poczyniłaś przygotowania, niczym do balu maturalnego. Tak wypielęgnowanych stóp nie powstydziłyby się nawet topowe gwiazdy Hollywood. Wypucowane do granic możliwości paluchy, a wśród nich jedna mała czarna owieczka W zasadzie to bardziej czerwona. Gdyby nie to, że twoja żaróweczka nadal świeci w ciemności, do swej stylizacji  dorzuciłabyś pewnie brokatu. Jak szaleć, to szaleć!

Już po kilku minutach od wejścia do klubu ''Przychodnia'', zdajesz sobie sprawę, że przychodzą tu same sztywniaki. Tylko siedzą i ściany podpierają. Na parkiecie nie lepiej, zdrowa bliźniaczka w ogóle nie  miała możliwości pokazania swoich wdzięków, a choróbka - tylko przez sekundę i to bez sprawdzenia jej organoleptycznie, nie licząc pobieżnego rzutu okiem. Zastanawiasz się, czy lekarz cierpi właśnie z powodu kataru. Jak bowiem inaczej wyjaśnić całkowity brak reakcji na cudowną woń wydobywającą się z twojego obuwia? Tak, to na pewno wina przeziębienia. Przełknęłaś jakoś to, że z tańców dzisiaj nici, jednak to co cię teraz martwi, to by po tej imprezie nie zacząć utykać mocniej - od nadmiaru tych wszystkich leczniczych maści różnej maści. I pomyśleć, że wieki temu powodem takich problemów bywał alkohol. 

czwartek, 10 stycznia 2019

Nie taka zwykła rozmowa przy płocie


Przez otwarte okno, szczególnie latem, często słyszałaś śmiech i wesołe wrzaski. Ich źródłem były dzieciaki, a dokładniej taplający się w dmuchanym basenie chłopcy, na oko, kilkunastoletni. Łobuzy straszne.  Często wpadali do swojego wujka, a twojego sąsiada. Widać było, że są mocno zżyci. Dzięki nim, ogród z tej strony domu był tym, najbardziej żywym. A sąsiad? 



Z pewnością nieprzeciętny. Choć to nie jedyny biały kruk wśród osób,  z którymi przyszło ci sąsiadować. Kawaler, w wieku około pięćdziesięciu lat, dzięki czemu awansował już chyba na wyższe stanowisko  starego kawalera? Mimo dość znacznej różnicy wieku, nigdy nie dał tego odczuć. Żadnej wyższości. Zawsze wesoły, uśmiechnięty, na luzie, którego pozazdrościłby mu niejeden nastolatek. Człowiek, chyba, zadowolony z życia. I ta jego  nasza cudowna gwara… No coś pięknego! Tego podrobić się nie da. Nie ma opcji. 


Przebywając na balkonie, częściowo wychodzącym na jego ogród, zawsze brałaś pod uwagę, że za chwilę możesz zostać wyrwana do odpowiedzi. Wykrzykując twoje imię w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, przez kogo jesteś poszukiwana, dawał ci naprawdę masę radości. Przypominałaś sobie natychmiast, że dom w którym mieszkasz, jest twoim miejscem na ziemi. Niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju. I całe te Dubaje mogą się schować.

Tak było i tym razem. Po serdecznym przywitaniu i energicznym machaniu do siebie górną kończyną, co stanowiło tu niejako rytuał, ustaliliście aktualne kwestie dotyczące zwisającego między waszymi domami kabla. Po kwadransie debaty, co też z tym fantem zrobić, usłyszałaś wreszcie niestandardowe mocno pytanie:
 –    ,,A tyś (tu imię) to się hajtneła z miłości, czy jak?’’
 – ,,Miłości? Dla pieniędzy, wiadomo!’’ –  odpowiedziałaś najgłośniej jak potrafiłaś. Uśmiechnięta do granic możliwości z wiaderkiem pod pachą, mogłaś już opuścić uprzątnięty przed momentem taras W tle słychać było już tylko gromki śmiech sąsiada. I to właśnie było fantastyczne. Co bowiem lepszego można sobie wyobrazić w relacji, z kimś na dobrą sprawę całkiem nam obcym? Jedyne co nas przecież łączy to fragment płotu i gałęzie, które mimo że wyrastające z drzewa po twojej stronie, strącały liście na sąsiedni już ogród. W całej tej rozmowie tej nie było nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że była ostatnią…






Kiedy dowiedziałaś się, że Jego już nie ma. Długo myślałaś, że to żart, w dodatku kiepski. Tacy ludzie przecież nie umierają. Smutni tak, ale pełni życia? Co to ma w ogóle znaczyć!


***

Jak teraz wyglądać będą letnie poranki? Z pewnością spokojniej. Ale czy o taki spokój ci chodzi? Już same święta były potwornie przygnębiające. Każde wyjrzenie za okno, w tę nieszczęśliwą teraz stronę, kończy się chwilą nostalgii. A kiedyś tak chętnie patrzyłaś przez nie, wiedząc że zaraz możesz  być świadkiem czegoś ekstremalnie zabawnego, czy po prostu wprawiającego cię w dobry nastrój. Ludzie, którzy przewijali się przez ten dom, dawali wrażenie alternatywnego świata. Zawsze mieli czas na wspólne posiadówy pod gołym niebem, zabawę przy muzyce po późnych godzin wieczornych. Naprawdę cieszyli się życiem. Teraz, zgaszone wiecznie światło – tyle po Nim zostało. No i wiele lat wspomnień. Fajnych, naprawdę fajnych. Gdybyś wiedziała, zostałabyś wtedy na tym cholernym balkonie trochę dłużej…

wtorek, 8 stycznia 2019

Na tropie zboczeńca


Muszę się trzymać na baczności. Blog zaczyna być czytywany przez świetnie piórem władających. Tak zwanych zawodowców - choć nie Leonów :)  Toteż, będę się starała popełniać mniej byków aniżeli, być może, miało to miejsce wcześniej. Przechodząc do meritum…




Ostatnimi czasy przebywasz w areszcie. Tak. Dzięki Bogu, jak na razie, to tylko areszt domowy. Może się to jednak zmienić, kiedy wylejesz swoją frustrację na jednego z lekarzy, którzy ponoć cię "prowadzą". Tak naprawdę to w konfiguracji ty – przedstawiciele służby zdrowia, pierwsze co ciśnie się na myśl to przysłowie  "wiódł ślepy kulawego". Ty jesteś ten kulawy, dla ścisłości. Wiesz jedno.  Mają takie pojęcie o urazach kończyn, co ty o przyrządzaniu sznycli po wiedeńsku. W tym ich całym szpitalu widziało cię już z pięć białych kitli. Podejrzewasz, że musiał to być dziadek, ojciec, syn, wnuk i ktoś jeszcze. Choć, co dziwne, legitymowali się innymi nazwiskami. Ale skoro w obecnych czasach można swobodnie zmienić imię z Krzysztof na Grupon, lub bezkarnie nazwać dziecko Żyraf, to zmiana nazwiska (by ukryć powinowactwo) nie jest chyba zbyt skomplikowana? Dlaczego podejrzewasz, że występujący tu syndrom braku empatii wynikać może z kiepskich więzów krwi. Gdyby przyszli na świat w rodzinie pełnej ciepła i troski to być może na złamaną kończynę dawaliby przynajmniej gips. A tak dupa. To znaczy, nie że dają ****, nie rozpędzajmy się. Nie dają nic, ot co. Pierwszy nie zlecił prześwietlenia, bo jak stwierdził, widzi złamanie gołym okiem. Lekarz z wbudowanym rentgenem! Prawdziwy cud techniki. Drugi, przy standardowej kontroli, kazał wkładać nogę ze złamanym palcem do... miski z ciepłą wodą. A ponoć szarlataństwo jest zabronione? O trzecim i kolejnych, myślę, że nie ma sensu już pisać.

Tak czy inaczej, jesteś uwięziona w domu. Ale jeśli nie zaczną cię w końcu leczyć, ktoś z nich dostanie kopniaka ze zdrowej nogi i całkiem możliwe, że trafisz do prawdziwego pierdla. Kto wie... Ale i tej alternatywy zbytnio się nie boisz, masz tam bowiem wtyki. Podwójny deser z całą pewnością dasz radę sobie załatwić, więc cała służba zdrowia może cię cmoknąć. Cele są dwuosobowe, to i będziesz miała z kim pogadać. A w domu, wiadomo, samotność kulawego dodatkowo przygniata. Z tego wszystkiego nie wie już co z sobą zrobić. Tym bardziej, że do pracy nie, na spacer nie, do sklepu nie i do kina nie rady. Wszystko dookoła zarezerwowane jest dla osób twardo stąpających po ziemi – dwie nogami. Ale jak to mawiają: inteligentny człowiek się nie nudzi. Laptop leży. Puszcza nawet oczko, małe czerwone. I tym sposobem, stajecie się najlepszymi kompanami na najbliższe tygodnie. 

Jedną z twoich aktywności staje się układanie słów na popularnym serwisie o mocno drobiowej nazwie. Wchodzisz tam z kilku powodów. By zapomnieć o tym co cię boli, by zapomnieć o tym jak bardzo nie nawidzisz służby zdrowia, by uruchomić szare komórki, dla zwykłej frajdy, no i zabicia czasu. Wybierasz w miarę wolny pokój, siadasz przy stole. Po chwili ktoś się dosiada, wiadomo. Krw23456 - taki nick nie mówi za wiele o graczu po drugiej stronie kabla. Akceptujesz i zaczynasz w najlepsze bawić się literami, próbując ułożyć jak najdłuższe i najbardziej kaloryczne hasła. Nie ma powodów do niepokoju, aż do chwili gdy rywal zaczyna zadawać ci mocno intymne pytania, jak i składać dwuznaczne propozycje. Gdyby tego było mało, pyta o twój wiek. Ewidentnie interesują go tylko nastolatki, lub co gorsza dzieci. Wściekła zamykasz okienko czatu, by nie widzieć  tych  obleśnych zaczepek. Gdy po chwili dociera do ciebie, że być może to najprawdziwszy w świecie pedofil, chcesz pociągnąć z nim wcześniej urwaną konwersację. Jako znawczyni prowadzenia profesjonalnego śledztwa, chcesz to zrobić podszywając się oczywiście pod osobę małoletnią. Wszystko ustalone, tylko zboczeńca już nie ma. Najprawdopodobniej wyczuł, że nie ma do czynienia z nastoletnią dziewczynką, a groźnym belfrem, na dodatek z jedną zdrową kończyną. Sam dał więc nogi. Kolejne dni w dalszym ciągu poświęcasz na doskonalenie umiejętności w grach słownych. Z tymże do powodów, jakie podane zostały już wcześniej, doszedł jeszcze jeden – dorwać grasującego tu oblecha. 

W trakcie codziennego patrzenia w sufit, wszystko zaczyna ci się układać jednak w logiczną całość. Lekarze nie leczą cię, bo nie chcą byś wróciła do pracy. Widząc w  twoich oczach detektywistyczną smykałkę, wiedzą że jako nauczyciel siedzący przed komputerem, możesz świetnie zastąpić policjanta, który jako jeden z wielu zasila grono strajkujących. Sytuacja zaczyna się jednak komplikować, bowiem obecnie strajkują i nauczyciele. Skoro strajkujemy, to dlaczego mam łapać przestępców? Co to, to nie! W związku z tym stajemy przed następującym problemem, kto zastąpi więzionego w domu przez lekarza – nauczyciela, który w tropieniu wirtualnego zboczeńca  zastępował policjanta? Piekarz?

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Słodka zemsta



Jest piękne, grudniowe popołudnie. To znaczy piękne, to ono może i było. "Pogoda" popsuła się wraz z chwilą, gdy znalazłaś soczyste usta odbite na koszuli swojego męża. Jako wspaniałomyślna żona chciałaś ją standardowo uprać, tym bardziej że święta tuż-tuż. Ale być może nie powinnaś panikować. To zwyczajnie może być przecież ślad po twojej własnej szmince… Nie! Ty nigdy nie malujesz się czerwoną pomadką. Wyglądasz wtedy jak prostytutka. Ta myśl zatrzymała się w Twojej głowie na dłuższą chwilę. Aaa więc jej właścicielką może być jakaś panna lekkich obyczajów? Tak czy inaczej, zdrada to zdrada! Twoja wściekłość miesza się z rozpaczą, wycofanie graniczy z szaleństwem. Nie obchodzi cię, czy był to pojedynczy incydent, czy półroczny romans. Czy płacił jej, kupował prezenty, czy być może był do seksu zmuszany. Taa, jasne. Chcesz go zabić. Jego i ją. Jak szaleć to szaleć.


Po wypiciu trzech lampek wina i zużyciu pięciu paczek higienicznych chusteczek, postanawiasz że najwyższy czas, obmyśleć plan zemsty. Jako zodiakalnego barana, cechuje cię olbrzymia kreatywność i jeszcze większa mściwość. Na jego nieszczęście - bo to od niego chcesz rozpocząć wyrównywanie rachunków. Z tą żmiją, kimkolwiek ona jest, policzysz się później.


Na początek wysyłasz maila do jego szefa z zapytaniem, czy mąż jest jeszcze pracy? Od dwóch godzin nie odbiera telefonu, nie odpowiada na smsy. Martwisz się bardzo, dawno powinien być już przecież w domu. Zupełnie przypadkowo załączasz całą korespondencję małżonka z jego najlepszym kolegą z pracy. Zupełnie przypadkiem też okazuje się, że w głównej mierze dotyczy ona samego przełożonego, nazywanego przez nich pieszczotliwe "Królem oblechów" i "Moczymordą". Kiedy pozbawiłaś już męża, najprawdopodobniej pracy i najlepszego przyjaciela, możesz przejść dalej. Padło na pobuszowanie na jego portalu społecznościowym. Pierwsze co robisz, zmieniasz zdjęcie profilowe, na bardziej odpowiednie – "Robert na klozecie" (imię zmienione celowo). O tak, od razu lepiej. Wysyłasz też kilka wiadomości o dwuznacznym podtekście do jego kolegów i znajomych, tylko płci męskiej, rzecz jasna. Wreszcie, nie myśląc zbyt długo, wyruszasz w miasto. Trochę wypiłaś, zamawiasz więc taksówkę. Wypłacasz wszystkie środki ze wspólnego konta, za co kupujesz sobie kilka drobnych prezentów. Futro o jakim zawsze marzyłaś, dwadzieścia par szpilek włoskiej firmy i bardzo gustowną złotą kolię wysadzaną uroczymi diamencikami. Tym sposobem, odłożone na nowy samochód pieniądze, odeszły w zapomnienie. Usprawiedliwiasz się nieco. W razie awarii jego grata, zawsze będzie mógł przecież skorzystać z działającej w mieście, jeszcze póki co, linii autobusowej.


Po powrocie do domu, jeszcze go nie zastałaś. Opadasz na kanapę. Zakupy są jednak bardzo męczącym zajęciem, nie jednak bardziej, niż sama zemsta. Słodka zresztą. Otwierając drugie wino myślisz, że i tak potraktowałaś go zbyt łagodnie. Spokojnie, jutro przecież też jest dzień! *





* Historia rzecz jasna nieprawdziwa :) napisana na potrzeby pewnego konkursu, w którym na dodatek okazała się zwycięska. Fantazja trochę mnie poniosła, ale może to i dobrze - będzie bowiem przestrogą dla mojej prawdziwej (najukochańszej, najcudowniejszej, najwspanialszej) drugiej połówki.