czwartek, 6 grudnia 2018

Z archiwum X, czyli o zakupach w spożywczaku


Jak zacząć nowy sezon bloga to tylko od historii z cyklu ''Trudne sprawy'' lub ''Dlaczego ja?''. Ale chwileczkę…po dłuższym namyśle, zdarzenie to należy zakwalifikować jednak do serii ''Z archiwum X''.





Jest piękne grudniowe popołudnie. Zmierzasz do lokalnego, błędnie traktowanego przez większość rodaków  jako ''polskiego'' sklepu – Biedronki, Biedry, Biedy etc. Udajesz się tam z bardzo konkretną misją, a mianowicie celem zakupienia zmarnowanego soku malinowego, a przez to i odkupienia swoich win. Upadł. Stłukł się. Tak się zdarza. Tak uważasz - Ty. Twoja rodzicielka jest jednak zupełnie innego zdania. Dlatego też ranga tej misji znacząco rośnie. Gdybyś miała więcej czasu z pewnością zadzwoniłabyś po poradę do Bonda. Czas jednak nagli. Wyruszasz więc sama, na dodatek bez jakiegokolwiek przygotowania czy chociażby konkretnego planu działania. 

Buszując po ladach sklepowych, poza dorwaniem poszukiwanego eliksiru, którego moc sprawi, że w domu zapanuje spokój, postanawiasz zakupić jeszcze kilka innych niezbędnych do przeżycia produktów żywnościowych. Kierujesz się w tym celu na dział mięsny. W czasie przekopywania góry mięsiwa, Twym oczom ukazuje się on. Piękny, błyszczący, w rozmiarze 13. Dobrze, że nie masz tendencji do omdleń. Zszokowana tym zjawiskiem, boisz się jednak tego co zaraz się może wydarzyć. Zastanawiasz się skąd wyjedzie ukryta kamera lub wyskoczy pół oddziału ABW. Pierścionek prawie z brylantem, bo o nim mowa leżakuje sobie w lodówce pełnej mięcha, na dodatek…mielonego! 

Kiedy dochodzisz do siebie, trzeźwiej patrząc na całą sprawę, zastanawiasz się co za idiota postanowił oświadczyć się komuś w tak okrutny sposób. Czemu w okrutny? A jak inaczej nazwać umieszczenie najważniejszego dla kobiety symbolu miłości mężczyzny wśród zabitych zwierząt? Tak czy inaczej postanawiasz, że konieczne jest szybkie odszukanie świeżo upieczonej właścicielki lub właśnie darczyńcy owej zguby. W pocie czoła zamieszczasz post na portalu, gdzie tego typu sprawy są na porządku dziennym:  ''Po wczorajszej libacji alkoholowej zgubiłem kartę śkup. Pomocy'', ''Poszukiwany dobry psycholog dla psa'',  czy też ''Piękna blondynko, która tak finezyjnie stałaś na przegubie autobusu linii 123 odezwij się''. Tylko czekać aż sprawą zainteresuje się lokalna TV lub nawet media głównego nurtu. Bądź co bądź, ale powinny! Ten przypadek na łeb i szyję bije przecież znalezienie na dziale ''owoce'' tarantuli wylegującej się wśród bananów. 

Twój niecodzienny obywatelski obowiązek - spełniony. Lada dzień odnaleziony zostanie amator tego cacka. Podziękowania, uściski, wywiady. Właściciel dozgonnie wdzięczny. Ty szczęśliwa. Wszyscy zadowoleni. Tylko Mama coś się dąsa. Soku malinowego jak nie było, tak nie ma. 

* Nie mogę pochwalić się niestety, abym to ja była główną bohaterką tej niesamowitej historii. Jednakże z racji tego, iż ostatnimi czasy ze względu na przymusowy areszt domowy (o czym z pewnością na blogu opowiem) - inspiruję się wszelkimi relacjami z zewnątrz. Dziękuję G.D. za umożliwienie mi jej opowiedzenia. Mam nadzieję, że ciut ironicznie udało mi się choć trochę opisać kulisy tej sprawy. Tak  czy inaczej, świetnie się przy tym bawiłam! :)




Brak komentarzy: