Już od paru ładnych dni, włóczysz się po różnej maści sklepach.
Czujesz się jak jeden z osiedlowych lumpów, tylko łazisz i macasz wszystko, co
ci pod rękę podejdzie, niczego nie kupując. Żałujesz, że nie włączyłaś chociaż liczącej kroki aplikacji, byłoby czym pochwalić się przed
znajomymi. Dzień urodzin, które sprawiły, że szukasz czegoś od serca, jest już bliski. A Ty… łazisz. Postanawiasz zlitować
się nad swoim kręgosłupem oraz stopami. Gdyby mówiły, na pewno wygłosiły jakąś
mowę pochwalną na cześć twojej decyzji. Albowiem, skierowałaś się do jednej z
czołowych sieci jubilerskich. Srapart, czy jakoś tak.
Po wejściu, od razu czujesz na sobie wzrok wykwalifikowanych,
dystyngowanych, z wysoką kulturą osobistą, na dodatek świetnie ubranych, w
wypastowanych do granic możliwości butach i fryzurach prosto z sieci salonów,
gdzie zwroty ''Poproszęę fryzuręę'' to normalka. Już po chwili dostajesz
etykietę okolicznego rzezimieszka. ''Przylazła coś zaiwanić’’ – myśli z pewnością załoga, widząc twoje
niezdecydowanie i przemieszczanie się po salonie krokiem odstawno-dostawnym. Czekasz
tylko, aż któryś z pracowników zapyta w końcu „Quo vadis kobieto?”
Dla siebie, na pewno już coś byś znalazła, ale wiadomo jak
to bywa z prezentami. Obawy, czy wpasujesz się w gust, są potworne. Przyświeca
ci jednak myśl, że biżuteria była, jest i pozostanie świetnym prezentem dla
każdej kobiety. Dlatego też, wytrwale nabijasz dalsze kroki, przy wciąż niewłączonej
aplikacji.
Pół dnia spędzonego w krainie chińskim złotem płynącej, nie
poszły na marne. Masz! Znalazłaś go. Jest idealny. I tu właśnie diabła
pochowali. Decyzja zapadła. Karta aktywna. Kwota na niej wystarczająca, więc i zakup
prawie dokonany. Ale chwila, maluch to prawie auto, a goryl to prawie
człowiek. ''Prawie'' robi więc gigantyczną robotę.
Stoisz oparta o ladę sklepową, chcąc sfinalizować
transakcję. Już. Natychmiast. Gdy wtem, niespostrzeżenie przemyka jeden ze
sprzedawców. Dokładniej sprawca-sprzedawca, rodzynek. Resztę załogi, cechuje
płeć podobno piękniejsza. Ale nieco więcej o wysuszonym winogronie. Wysoki, nie
całkiem brzydki, uosobienie niezdarności. Dyplom Fajtłapy Roku murowany. Dodatkowo, okraszony został szczyptą bezczelności i dwoma łyżeczkami ironii. Bo czy normalne jest, aby stojąc w
luksusowym ponoć sklepie, wybierając produkty najwyższej (tfu) jakości, zostać
pobitym, napadniętym, skrzywdzonym, poniżonym? Taki oto słoń w składzie
biżuterii, zrzuca ci na rękę, nie złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie
serca, nie wysadzane kamieniami Svarowskiego kolczyki, a… sklepową ladę! Z
impetem, jakiego nie powstydziłby się sam Pudzian.
Twój wrzask słychać zapewne w sąsiednim butiku z odzieżą dla
puszystych, jak i sklepie z butami dla snobów, naprzeciwko. Mało tego, o
napadzie dowiedzieli się też z całą pewnością ludzie stojący na przystanku,
przed galerią. Grubość wytwornej lady, która stała się tutaj narzędziem
zbrodni, oscyluje w granicy pięciu centymetrów, nie wspominając już o prędkości,
z jaką się poruszała jak i ciężarze. Waży pewnie tyle, co ty od czubka głowy po same
paznokcie u stóp. Gdybyś brała udział w skoku wzwyż, z pewnością zajęłabyś
miejsce w samej czołówce.
Był to moment, gdzie świat się zatrzymał. Przemknęło ci
nawet przez myśl, aby zemdleć. W ostatniej chwili, postanowiłaś zostawić tę
koncepcję na inną okazję. Twoja ręka zaczęła pulsować niczym przypięta do masażera z pokazów
garnków, na których ostatnio byłaś. Czerwona jak nos Rudolfa, zaczęła teraz
puchnąć i cała drżeć. Dodatkowo jej prawa, bliźniacza siostra, postanowiła się
z nią solidaryzować. Tym sposobem, cała twa postać przypominała teraz galaretkę z
truskawkami. Inne zauważalne objawy to rozbiegane jak po dopalaczach oczy i płytki,
podobny do tego przed maturą z matmy, oddech.
W tv pokazywali nieraz, że w podobnych przypadkach, nawet
kilkuletnie dzieci wiedziały co robić! Wybierając numer 999 lub 112 ratowały
życie swojemu rodzicowi, czy rodzeństwu. Ale ty nie miałaś tyle szczęścia.
Zamiast sepleniącej grupy przedszkolaków, trafił ci się wykwalifikowany
personel salonu jubilerskiego. Szlag!
Z napadu nie wyszłaś stratna, wręcz przeciwnie. Miałaś już przecież
piękną pamiątkę. Chyba-złamaną rękę. A tu jeszcze czekał na ciebie, dodatkowy prezent.
Worek z kostkami lodu. Lodu, którego być może dotykała sama Anja Rubik? - ubiegłoroczna twarz sieciówki. Wiedziałaś, że w tego typu miejscach często dają gratisy, ale żeby aż tyle. Coś niesamowitego. Obdarowana, mogłaś już
wracać do domu. Dobrze, że pracowałaś kiedyś jako kaskader w filmach akcji. Dzięki temu posiadasz umiejętność prowadzenia samochodu stojąc, leżąc i siedząc tyłem.
Kierowanie jedną ręką to więc jak pryszcz na czole gimnazjalisty. A na
poważnie, w drodze powrotnej odmawiasz cztery pełne dziesiątki różańca.
Szpital chirurgii
urazowej, do którego właśnie dotarłaś pęka w szwach. Czyżby więcej osób
padło ofiarą tego dystyngowanego ciamajdy? Już wiedzą, że nie mają do czynienia
z byle kim. Od razu robią ci sesję zdjęciową. Całkowicie za darmo. Nie
rozumiesz tylko miny lekarza, który zapytawszy – ''co się pani stało?'', usłyszał bardzo prozaiczną odpowiedź – ''niech doktor pamięta: nie zadzieraj z jubilerem''.
2 komentarze:
Mistrzyni słowa pisanego!
Bardzo się cieszę, że mój opis tragedii się spodobał :)
Prześlij komentarz