Jeden z piątoklasistów po dwudziestu minutach lekcji
zapytany dlaczego nic na niej nie robi (nawet minimum z minimum,
którym może być zapis łudząco podobny do EKG) stwierdził, iż
stan taki wynika z... braku długopisu. Połowa jednostki lekcyjnej
okazała się być za krótka, by problem ten rozwiązać lub
chociażby zrobić rozeznanie na rynku koleżeńskim, kto przykładowo
dysponuje dwoma pisadłami. Wyrwany z matni uczeń wykazał jednak
chęć udziału w zajęciach słowami: ''Ma Pani długopis?'' W
związku z moim... silnym postanowieniem ''nie irytowania się'' na
przejawy tupetu uczniów, otoczyłam go pedagogiczną
opieką...najlepszą jaką mogłam z siebie wykrzesać. Radzio
otrzymał ode mnie upragniony długopis! Dodatkowo dorzuciłam w
bonusie: cały prywatny, osobisty piórnik, zestaw kreślarski, pięć
tomów świata wiedzy, atlas grzybów, encyklopedię przyrodniczą od
A do bodajże F i model człowieka z wyjmowanymi elementami układu
pokarmowego. Jelita zrobiły na Radku szczególne wrażenie, podobnie
jak sam długopis - główny sprawca zamieszania. Lista prezentów
okazała się być na tyle duża, że sam Mikołaj by się jej nie
powstydził. Obdarowywania nie byłoby końca, gdyby nie ograniczone
możliwości ławki szkolnej. Efekt okazał się jednak piorunujący
- Radosław wyszedł z lekcji z czymś na kształt notatki w
zeszycie. Mam tylko nadzieję, że szok jakiego mógł doznać nie
przeszkodzi mu jeszcze kiedyś wpaść na zajęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz