Dzięki Bogu okres karnawału już na
nami. Nie muszę znów przez dłuższy czas obawiać się, że lada dzień społeczność
nauczycielską obiegnie informacja: ''Za tydzień w naszej szkole
odbędzie się super, ekstra, mega wielkie wydarzenie'' – bal
przebierańców. Może to bowiem pociągać za sobą skutki, o których się nam nawet nie śniło. Ogólnie sama idea zabawy jest całkiem, całkiem.
Dzieciaki mają okazję wcielić się w postać tego, kim chciałyby
kiedyś zostać lub co przeciwnie, jest marzeniem niedoścignionym.
Ciężko w dorosłym życiu zostać przecież na przykład Syrenką czy Żółwiem Ninja, prawda? Choć przy dzisiejszych cudach techniki i
zaburzeniach natury psychicznej niektórych jednostek? Kto
wie...
Niemniej jednak impreza tego typu to dla dzieci sama radość.
Każdy z nas chyba je lubił, czekając z niecierpliwością kiedy
będzie mógł wreszcie wrzucić na siebie fatałaszki Kapturka, czy
umazać się farbami niczym Rambo. Ja sama dobrze wspominam tamte
czasy. No może z pominięciem przedszkolnego balu przebierańców,
pierwszego notabene w życiu. Otóż w latach, gdy stroje dla dzieci
nie były tak dostępne jak teraz, moja Mama (na marginesie
najcudowniejsza na świecie) postanowiła, bym w tym wyjątkowym dniu
stała się..Biedronką. Podnoszenie rąk powodowało, że i
Biedronka dźwigała skrzydła chcąc odlecieć jak najdalej od
miejsca, gdzie odbywała się zabawa. Moje załamanie wzmagał fakt,
że otaczały mnie same Księżniczki. Piękne stroje, fantazyjnie
upięte włosy, korony na głowie. Żadna z nich nie miała wielkich
czarnych kropek, które przy każdym ruchu unosiły się góra –
dół. Ależ ja byłam wtedy zrozpaczona! Czarna otchłań normalnie.
Z biegiem czasu, zaczęłam patrzeć na to inaczej. Poczułam dumę, że tylko ja jedyna byłam tam niepowtarzalna i wyjątkowa. Żadna Królewna nie ma przecież szans z dziarską Biedroną. W tej chwili dodatkowo myślę sobie, że to był pewnego rodzaju znak na przyszłość. Zawsze sama wytyczałam sobie szlaki, nie bazując na rówieśnikach. Mimo, że przyjaciół, czy znajomych w moim życiu nigdy nie brakowało, nie chciałam ich ślepo naśladować. Kolejne zabawy karnawałowe były już samą przyjemność. Jako ''prawie'' dorosła mogłam sama decydować kim będę w tym roku, a za kogo za żadne skarby się nie przebiorę.
Z biegiem czasu, zaczęłam patrzeć na to inaczej. Poczułam dumę, że tylko ja jedyna byłam tam niepowtarzalna i wyjątkowa. Żadna Królewna nie ma przecież szans z dziarską Biedroną. W tej chwili dodatkowo myślę sobie, że to był pewnego rodzaju znak na przyszłość. Zawsze sama wytyczałam sobie szlaki, nie bazując na rówieśnikach. Mimo, że przyjaciół, czy znajomych w moim życiu nigdy nie brakowało, nie chciałam ich ślepo naśladować. Kolejne zabawy karnawałowe były już samą przyjemność. Jako ''prawie'' dorosła mogłam sama decydować kim będę w tym roku, a za kogo za żadne skarby się nie przebiorę.
Przenosząc się do
czasów współczesnych, kiedy to obserwuję tańce Robotów i
Klaunów z perspektywy belfra stwierdzam, iż poza tym że na
Księżniczki patrzę z pożałowaniem, to od jakiegoś czasu
imprezy te ponownie napawają mnie lękiem. Jak to możliwe? Patrząc
kilka lat wstecz, w trakcie jednej z karnawałowych zabaw w naszej szkole doszło do
istnej tragedii. Z perspektywy dzieciaków dużej, z mojej osobistej
– ogromnej. Szanowny Pan DJ nie dotarł na miejsce w terminie i
godzinie przewidzianych umową. Konieczne było zatem, by oddelegować
kogoś z funkcji wychowawcy na operatora sprzętu muzycznego. Maszyna
losująca zatrzymała się przy moim nazwisku. Można powiedzieć, że
to pestka. Być może, ale dla kogoś kto jest w stanie pomylić
płytę CD z winylem? Oprawa muzyczna jest mi mi tak bliska, jak
polityka gospodarcza Kości Słoniowej. Ale, że co... ja sobie nie
poradzę? Dawać mi ten sprzęt!
Wszystko szło raczej poprawnie, nie licząc faktu, że co trzeci kawałek leciał Stachursky. Największe problemy zaczęły się jednak wtedy, kiedy dzieciaki zorientowały się, że istnieje coś takiego jak ''piosenki na życzenie''. Co chwila jakiś Pirat, Pszczółka, czy Spiderman podchodzili błagając o puszczenie ich hitów. Matko i córko... ile ja się naszukałam tych cholernych One Direction i ''Ona tańczy dla mnie''! Kiedy wybiła pora, że mogłam odpalić ''To już jest koniec'' byłam szczęśliwsza niż finaliści Mam Talent. Bóg istnieje, wysłuchał mych modlitw skutecznie zagłuszanych przez ledwo zipiące głośniki. Wyszłam z sali gimnastycznej o własnych siłach. Uznanie, jakie wówczas zdobyłam ciągnęło się za mną jakiś czas. Skutkiem ubocznym o dziwnej dwubiegunowości była z kolei utrata słuchu. Na jakieś dwa dni. Nie jest to bowiem pożądany stan ze zdrowotnego punktu widzenia, ale nie słyszeć jakiś czas rozwrzeszczanych na przerwach nieletnich to niewątpliwa ulga.
Wszystko szło raczej poprawnie, nie licząc faktu, że co trzeci kawałek leciał Stachursky. Największe problemy zaczęły się jednak wtedy, kiedy dzieciaki zorientowały się, że istnieje coś takiego jak ''piosenki na życzenie''. Co chwila jakiś Pirat, Pszczółka, czy Spiderman podchodzili błagając o puszczenie ich hitów. Matko i córko... ile ja się naszukałam tych cholernych One Direction i ''Ona tańczy dla mnie''! Kiedy wybiła pora, że mogłam odpalić ''To już jest koniec'' byłam szczęśliwsza niż finaliści Mam Talent. Bóg istnieje, wysłuchał mych modlitw skutecznie zagłuszanych przez ledwo zipiące głośniki. Wyszłam z sali gimnastycznej o własnych siłach. Uznanie, jakie wówczas zdobyłam ciągnęło się za mną jakiś czas. Skutkiem ubocznym o dziwnej dwubiegunowości była z kolei utrata słuchu. Na jakieś dwa dni. Nie jest to bowiem pożądany stan ze zdrowotnego punktu widzenia, ale nie słyszeć jakiś czas rozwrzeszczanych na przerwach nieletnich to niewątpliwa ulga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz