Podobno trudno jest trzasnąć
obrotowymi drzwiami, a jeszcze trudniej polizać swój łokieć. W
takim razie, czym jest rozbudzenie zainteresowania roślinnością
stepową u dzieciaków? Orką na ugorze? Mało. Czymś
nieprawdopodobnym niczym ujrzenie emerytury z ZUS? Wciąż mało. To
może zdobyciem Mont Everest w klapkach typu japonki? Inne tematy w
ich percepcji wcale nie prezentują się lepiej. Ilość par odnóży
pszczoły miodnej, też średnio ich interesuje. Nie wspominając o
wykresach klimatycznych Północnej Afryki, czy warzywach uprawianych
na Wyżynie Lubelskiej. I bądź teraz człowieku mądry i pisz
wiersze. Najlepiej o tym, jak tę wiedzę jakoś przemycić, żeby a-
nie posnęli, b- nie roznieśli niczemu winnej sali, c- zapamiętali
chociaż pięć procent.
Dzięki Bogu bocian
przyniósł Cię w pakiecie z drobnymi umiejętnościami wokalno –
kabaretowymi. Mało tego, jesteś chory. Ciężko chory - zarażasz
tym innych. U dzieciaków widać pierwsze objawy. Poważna kawa na ławę to chyba melodia przeszłości.
Współczesny oświatowy kij na dwa końce – bierzesz udział w
przedstawieniu jako aktor, lub jako widz. Bez tego przekazywanie
wiedzy dzieciakom ery tabletów, smartfonów jest tak bezsensowne
jak jedzenie zupy widelcem. A tak, jakieś szanse są. Niewielkie,
ale zawsze.
Na pewno wskazane jest modulowanie
głosu. Na uczniów z osobowością
flegmatyczną jednostajny dźwięk może zadziałać jak proszki na sen, a na tych mocno -
pobudzonych... lepiej nie mówić jak. Tak czy inaczej, zmiana natężenia prywatnych strun gardłowych to punkt wyjścia do
czegokolwiek. Przynajmniej tu.
Klasa Cię zauważyła – pierwszy
sukces. Teraz już z górki. We wszystkich książkach typu ''o
nauczaniu wiem już wszystko'' piszą, iż źródłem powodzenia
procesu edukacji, jest dzieciaków ak – ty – wi – zo – wa –
nie. Skoro mądrzejsi tak mówią, to nie ma co dyskutować –
robimy!
Nadarza się niesamowita okazja, kiedy
dwóch takich co nie ukradli nawet księżyca (bo i tego nie
chciałoby się im robić) – nie przygotowali zapowiedzianej już
bodajże w 1973r. prezentacji. Reszta dzieciaków naharowała się za
to sumiennie. Ostatnia para zrobiła takie łał, że wszyscy jak
jeden - szczękę z podłogi zbierali nawet po dzwonku. Szukali
informacji, pewnie długo, uczyli się ich pewnie jeszcze dłużej, a
i świetnie to wszystko przedstawili. Klarownie, ciekawie. Pełna
profeska. A teraz co, po pałce i siadać? O nie. Za mało. Za łatwo
i zbyt przyjemnie. Instynkt podpowiada Ci, że nie ma przecież
możliwości, żeby te ananasy nie przygotowały kompletnie nic. W
związku z powyższym, mimo wszystko zapraszasz ich do swojego
królestwa - na środek. Tyle. A reszta patrzy. A oni stoją. A
reszta patrzy. A oni podpierają już ściany. A reszta patrzy.
Prosisz o solidną, wyprostowaną postawę, jak przystało na osoby
prezentujące... samych siebie. A reszta patrzy. I tak dobry kwadrans.
Dłuży się on, oooj dłuużyy, ale przynajmniej bez śladu potu u
dziewięćdziesięciu procent. No nic, szkoda reszty lekcji.
Pozwalasz, by dziesięć procent usiadło z jedyneczką, wpisało sobie uwagę i
zamilkło.
Klasa zamiast niezłej prezentacji,
dostała takiego samego klopsa. Tylko jakiś taki przypalony. Zamiast
wysłuchać skondensowanej ładnie przystrojonej wiedzy, dostali sitko do samodzielnego
jej przesiania - wiadomości istotnych, od tych drugoplanowych. Pracę
postanawiasz nieco im jednak umilić. Nie ich wina, że są wśród
nas organizmy żywicielskie i pasożytnicze. Dzieciaki podzielone
zostają na kilka grup. Tyle ile temat zawiera podrozdziałów. Każdy
zespół ma za zadanie opracować przydzieloną część tak, żeby liznąć
koniecznej wiedzy, przekazać ją pozostałym, przy okazji (miejmy nadzieję) dobrze się
bawiąc. Proste? Proste. To do dzieła.
Efekty widoczne na kolejnych zajęciach. Dobrze belferku, że zawsze masz ze sobą paczkę chusteczek
higienicznych. Pierwszy zespół przygotował quiz. Utrwaliliśmy co nie co. Było w porządku.
Drugi – zabawną historię, w której użyte zostały wszystkie
pojęcia, które należało opanować. Było śmiesznie i
interesująco. Trzeci, jak na zespół przystało - piosenkę. Nie wiem kiedy chłopaki zdążyli
założyć ten boysband, ale zrobili niezłe wrażenie na dziewczętach! Tych
młodszych i jednej starej. Normalne zwrotki, refren. Jakiś
bitboks w międzyczasie. Układ choreograficzny. Dawno się tak
człowieku nie uśmiałeś! Klasisko zresztą też. Materiał wyłożony, dzieciaki mocniej zgrane. Kabarety za darmochę. Czy można
oczekiwać czegoś więcej od czterdziestu pięciu minut?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz