piątek, 31 marca 2017

Kiedy lekcja to niezłe show z belfrem w pierwszym rzędzie

Podobno trudno jest trzasnąć obrotowymi drzwiami, a jeszcze trudniej polizać swój łokieć. W takim razie, czym jest rozbudzenie zainteresowania roślinnością stepową u dzieciaków? Orką na ugorze? Mało. Czymś nieprawdopodobnym niczym ujrzenie emerytury z ZUS? Wciąż mało. To może zdobyciem Mont Everest w klapkach typu japonki? Inne tematy w ich percepcji wcale nie prezentują się lepiej. Ilość par odnóży pszczoły miodnej, też średnio ich interesuje. Nie wspominając o wykresach klimatycznych Północnej Afryki, czy warzywach uprawianych na Wyżynie Lubelskiej. I bądź teraz człowieku mądry i pisz wiersze. Najlepiej o tym, jak tę wiedzę jakoś przemycić, żeby a- nie posnęli, b- nie roznieśli niczemu winnej sali, c- zapamiętali chociaż pięć procent.

Dzięki Bogu bocian przyniósł Cię w pakiecie z drobnymi umiejętnościami wokalno – kabaretowymi. Mało tego, jesteś chory. Ciężko chory - zarażasz tym innych. U dzieciaków widać pierwsze objawy. Poważna kawa na ławę to chyba melodia przeszłości. Współczesny oświatowy kij na dwa końce – bierzesz udział w przedstawieniu jako aktor, lub jako widz. Bez tego przekazywanie wiedzy dzieciakom ery tabletów, smartfonów jest tak bezsensowne jak jedzenie zupy widelcem. A tak, jakieś szanse są. Niewielkie, ale zawsze.

Na pewno wskazane jest modulowanie głosu. Na uczniów z osobowością flegmatyczną jednostajny dźwięk może zadziałać jak proszki na sen, a na tych mocno - pobudzonych... lepiej nie mówić jak. Tak czy inaczej, zmiana natężenia prywatnych strun gardłowych to punkt wyjścia do czegokolwiek. Przynajmniej tu.

Klasa Cię zauważyła – pierwszy sukces. Teraz już z górki. We wszystkich książkach typu ''o nauczaniu wiem już wszystko'' piszą, iż źródłem powodzenia procesu edukacji, jest dzieciaków ak – ty – wi – zo – wa – nie. Skoro mądrzejsi tak mówią, to nie ma co dyskutować – robimy!

Nadarza się niesamowita okazja, kiedy dwóch takich co nie ukradli nawet księżyca (bo i tego nie chciałoby się im robić) – nie przygotowali zapowiedzianej już bodajże w 1973r. prezentacji. Reszta dzieciaków naharowała się za to sumiennie. Ostatnia para zrobiła takie łał, że wszyscy jak jeden - szczękę z podłogi zbierali nawet po dzwonku. Szukali informacji, pewnie długo, uczyli się ich pewnie jeszcze dłużej, a i świetnie to wszystko przedstawili. Klarownie, ciekawie. Pełna profeska. A teraz co, po pałce i siadać? O nie. Za mało. Za łatwo i zbyt przyjemnie. Instynkt podpowiada Ci, że nie ma przecież możliwości, żeby te ananasy nie przygotowały kompletnie nic. W związku z powyższym, mimo wszystko zapraszasz ich do swojego królestwa - na środek. Tyle. A reszta patrzy. A oni stoją. A reszta patrzy. A oni podpierają już ściany. A reszta patrzy. Prosisz o solidną, wyprostowaną postawę, jak przystało na osoby prezentujące... samych siebie. A reszta patrzy. I tak dobry kwadrans. Dłuży się on, oooj dłuużyy, ale przynajmniej bez śladu potu u dziewięćdziesięciu procent. No nic, szkoda reszty lekcji. Pozwalasz, by dziesięć procent usiadło z jedyneczką, wpisało sobie uwagę i zamilkło.

Klasa zamiast niezłej prezentacji, dostała takiego samego klopsa. Tylko jakiś taki przypalony. Zamiast wysłuchać skondensowanej ładnie przystrojonej wiedzy, dostali sitko do samodzielnego jej przesiania - wiadomości istotnych, od tych drugoplanowych. Pracę postanawiasz nieco im jednak umilić. Nie ich wina, że są wśród nas organizmy żywicielskie i pasożytnicze. Dzieciaki podzielone zostają na kilka grup. Tyle ile temat zawiera podrozdziałów. Każdy zespół ma za zadanie opracować przydzieloną część tak, żeby liznąć koniecznej wiedzy, przekazać ją pozostałym, przy okazji (miejmy nadzieję) dobrze się bawiąc. Proste? Proste. To do dzieła.

Efekty widoczne na kolejnych zajęciach. Dobrze belferku, że zawsze masz ze sobą paczkę chusteczek higienicznych. Pierwszy zespół przygotował quiz. Utrwaliliśmy co nie co. Było w porządku. Drugi – zabawną historię, w której użyte zostały wszystkie pojęcia, które należało opanować. Było śmiesznie i interesująco. Trzeci, jak na zespół przystało - piosenkę. Nie wiem kiedy chłopaki zdążyli założyć ten boysband, ale zrobili niezłe wrażenie na dziewczętach! Tych młodszych i jednej starej. Normalne zwrotki, refren. Jakiś bitboks w międzyczasie. Układ choreograficzny. Dawno się tak człowieku nie uśmiałeś! Klasisko zresztą też. Materiał wyłożony, dzieciaki mocniej zgrane. Kabarety za darmochę. Czy można oczekiwać czegoś więcej od czterdziestu pięciu minut?

Brak komentarzy: